W kolejnych dniach nie działo się nic ciekawego. Ucieszyłem się, gdy wieczorem przyszedłem do portu i zobaczyłem Janka (kolegę Czeskiego, o którym pisałem w poprzednim wpisie). Rozłożyłem sobie hamak i miałem bajlando z widokiem na Giba (skrót od Gibraltar). Wieczorem przeszliśmy się razem do portu a później do Maca na internet. W drodze powrotnej zauważyliśmy kolejnego backpakera z plecakiem.
Był lekko wystraszony i zdezorientowany. Nie za bardzo wiedział co robić w środku nocy. Na szczęście spotkał nas i mu wszystko pokazaliśmy. Gdy nowy znajomy przestał się bać poszedł do sklepu po hamburgery, którymi nas poczęstował. W nocy bardzo przyjemnie się spało do czasu kiedy w środku nocy przyleciał poznany Polak….
(Proszę mi wybaczyć te „panny negocjowalnego afektu” i ich różne odmiany, ale i tak połowy z tych wulgaryzmów tutaj nie napisałem, a uważam, że to kolejny punkt, który świetnie oddaje zachowanie tego człowieka.)
– Wstawać ku*wa, bo was okradną! Wstaaawaaaać!!!! Mogę se jointa skręcić w twoim namiocie!? Bo tam mi nie zwieje haszyszu. Wku***łem się na mojego kapitana. Jaki to jest po**b. Opier****ł mnie za to, że mu kuchnie, ku*wa, posprzątałem! Mogę, ku*wa, tego jointa!? Musze się uspokoić!!! Ja już do niego, ku*wa, nie idę!
Soczyste słowa lały się strumieniami i tylko wypełniały nasz wnerw na niego.
Nie dość, że przyszedł i nas wszystkich pobudził (i zapewne ludzi w marinie również) to jeszcze jego pies mu w tym wszystkim pomagał. Pierw poleciał do Niemca i zaczął go lizać po twarzy i skubać za wszystko co odstaje. Później przeleciał do Czecha robiąc to samo, a na koniec przyleciał do mnie. Niestety w namiocie dziczał i niszczył mi namiot, a do tego skakał po mnie i chciał gryźć (bo to szczeniak więc potrzebuje zabawy). Gdy wywaliłem go na zewnątrz to od zewnątrz próbował się przegryzać i przedrapywać do wnętrza. Kazałem się Polakowi wynosić wraz ze swoim szczeniakiem. Do teraz nie rozumiem po kiego grzyba obudził nas wszystkich w środku nocy…
To nie jest typ człowieka, z którym chciałbym spędzać czas.
Rankiem, zszokowani tym co się działo w nocy, ruszyliśmy ze Stevenem pozwiedzać Gibraltar. Zostawiliśmy plecaki u pracowniczki stacji benzynowej w aucie i ruszyliśmy na długą wędrówkę. Czas mięliśmy do 15, dlatego musieliśmy się trochę pospieszyć (gdy zostawiliśmy plecaki była 11:30).
Po drodze dałem mały koncert w bibliotece na Gibraltarze. Jest tam pianino z napisem “play me”. Nie mogłem nie skorzystać. Przeniosłem się do swojego świata a gdy tylko z niego wyszedłem usłyszałem gromkie oklaski. Nie spodziewałem się że ktokolwiek przystanie posłuchać. Bardzo mnie to ucieszyło.
Jakby ktoś chciał posłuchać to tutaj jest nagranie.
Mówi się, że Europa Point to najdalej wysunięty na południe punkt Europy. Jest to nieprawda, gdyż są punkty dalej wysunięte. Nie ukrywam, że widząc pomnik na część Generała Władysława Sikorskiego i polskich wojaków byłem rozpierany przez dumę. Sam pomnik jest tylko upamiętnieniem niewyjaśnionej katastrofy lotniczej, w której zginęło 16 osób.
Później poszliśmy w stronę góry. W połowie drogi ktoś kazał nam płacić za wstęp (1 euro), dlatego skręciliśmy na drogę do parku narodowego, która była darmowa. Niestety po 10 minutach musieliśmy zmykać po plecaki, gdyż robiło się późno. Na stopa złapaliśmy pierwsze auto, które jechało z góry. Mając więcej czasu na dole pokazałem Stevenowi starą bibliotekę i Irish Town. Po odbiorze plecaków rozeszliśmy się w swoje strony. Ja do portu, a on na stopa w dalszą podróż.
W porcie stały dwie łodzie, które płynęły na kanary, ale niestety nie chciały mnie wziąć. Witany przez Amerykańskich i Australijskich kapitanów czułem się trochę jak u siebie. Bardzo przyjaźni z nich ludzie.
Podczas powrotu do La Linea wziąłem kąpiel w morzu (które teraz jest ohydnie zimne). Trwała ona może z jedną minutę, po czym spłukałem się (tym razem słodką wodą) i ruszyłem do mojej miejscówki rozłożyć sobie hamak. Bardzo się ucieszyłem, widząc tam mojego kamrata Janka. Ten niestety zasnął na 4 godziny na pełnym słońcu bez koszulki i od tego czasu boryka się z czerwoną jak krew skórą.
***
Wieczorem miałem iść z Polakiem do portu żeby pokazał mi jacht, który płynie na kanary i może wziąć dwie osoby. Niestety wszystko się przeciągało. Najpierw czekał na Marokańczyka, później zapomniał o Marokańczyku i szukał haszyszu, później miał iść po rzeczy na jacht kapitana, u którego pracuje (bo mu się nie podoba syf na jachcie i chciał się wyprowadzić), a później okazało się, że został z niego wyrzucony przez obsługę portu. Na koniec powiedział, że nie chce mu się przemycać psa w plecaku (bo nie ma dla niego paszportu ze szczepieniami itp.). Wraz z Czechem przypuszczaliśmy, że tak to się skończy, ale ja wciąż miałem nadzieję. Po rozczarowaniu poszliśmy do Maca na internet a później spać. Gdy wracaliśmy Polak chciał jednego z nas zabrać na Gibraltar na „Eroskiego”, by wyciągać przeterminowane jedzenie, które już się nie sprzeda ale wciąż jest zdatne do jedzenia. Byłem tak padnięty, że musiałem mu odmówić (mimo, że byłem nieco głodny). Wziął więc psa na ręce i poszedł… ciekawe, że tym razem mu ten pies nie przeszkadzał. Do tego pożyczył ode mnie 5 euro i zobaczymy kiedy je wróci.
– Mam bogatą rodzinę w Brytanii, rozumiesz o co chodzi? Ja ci je wrócę jak tylko dostanę pieniądze z banku, bo ciocia mi wysłała ale mogę je odebrać tylko w określonych godzinach i tylko w jednej placówce banku.
Ogólnie koleś ukrywa się przed polskim wymiarem sprawiedliwości bo dostał wyrok za posiadanie Marihuany. Tak powiedział. Ile w tym prawdy to nie wiem, ale jego zachowanie jest bardzo… pewne i dziwne czasami. Najchętniej zerwałbym z nim kontakt, ale po pierwsze pracuje na łodzi i dzięki temu ma więcej kontaktów (ja jak pytam o pomoc to nikt nie potrzebuje), a po drugie – robienie sobie wrogów z takich ludzi jest niebezpieczne dla swojej własnej reputacji. Kłamstwo dwa razy zdąży obiec świat kiedy prawda włoży buty. Kłamstwo zawsze zostaje przyjęte jako prawda jeśli jest odpowiednio głośno i często powtarzane. A on należy do osób, które potrafią to zrobić. To nie strach. To racjonalne myślenie.
***
W nocy zrobiło się głośno za sprawą przechodzących rybaków. Zrobiłem coś podobnego co w wycieczce nad Morze Bałtyckie ze Stasiem – czyli krzyknąłem na całe gardło a dopiero potem odzyskałem świadomość. W trakcie jej odzyskiwania przestraszeni i roześmiani za razem rybacy zaczęli uciekać. To wcale nie pomogło mi w myśleniu, że jest inaczej. Na szczęście potem Janek powiedział, żeby być spokojnym, bo to tylko rybacy przechodzili. Nad ranem jeszcze raz Polak nas obudził. Ale już nie tak chamsko jak poprzednio. Balował do rana, może był pijany, a może naćpany. Nie wiem. Ale siedział rankiem obok nas po czym se poszedł.
***
Z samego rana poszedłem szukać łodzi do portu. Zobaczyłem otwartą bramkę i wszedłem na keję.
– Dzień dobry, szukam łodzi płynącej na Kanary albo Środkową lub Południową Amerykę. Jedziecie tam, albo wiecie kto jedzie?
– Nie. My płyniemy do Polski.
– Do Polski? Ja jestem z Polski! – spojrzał na mnie nie wiedząc co powiedzieć więc zakończyłem – dziękuję bardzo. Udanego dnia!
Popytałem jeszcze dwie łodzie na tej kei a gdy wracałem dostałem propozycję (tym razem już po polsku):
-Hej! Jak chcesz płynąć z nami do Lizbony to możesz płynąć! Wypływamy jak najszybciej się da, czyli za jakieś dwie, trzy godziny.
– Chętnie, ale muszę to przemyśleć. Ogólnie chcę na Kanary bo stamtąd będzie mi łatwiej się dostać do Ameryki i zarezerwował łódź.
– Chodź do środka za chwilę pokażę Ci mapę!
– Chodź do nas na papierosa – odezwał się drugi głos dziewczęcy.
– Dzięki ale nie palę.
Po tym wszystkim wszedłem na jacht gdzie dostałem informację, że z Lizbony może być łatwiej, bo wielu Brytyjczyków, Francuzów i Niemców jest właśnie w drodze na Kanary. W między czasie zjadłem śniadanie, które przygotowała mi dziewczyna, a na odchodne dostałem reklamówkę z jedzeniem.
– Ja też wiele razy autostopowałam, więc wiem jak to jest. Teraz mam pierwszy raz jak się odwdzięczyć. Weź to.
– Nie, naprawdę nie trzeba. Już i tak dużo dla mnie zrobiliście.
– Masz, to karma. Trzeba się odwdzięczyć. – karma jako część filozofii buddyjskiej, a nie jako to co jest w siatce. Choć można uznać, że było to słowo dwuznacznie opisujące tę sytuację.
– A no to jak karma to muszę wziąć! – powiedziałem nieco żartobliwie po czym się pożegnałem.
Szczerze powiedziawszy nie wierzę w „karmę” jako taką. Fakt, uważam, że czynienie dobra oraz dzielenie się z innymi wraca, ale wiele religii i związanych z nimi filozofii ma podobne określenia na to jak funkcjonuje świat. Tutaj była to karma. Dla mnie to po prostu życie i funkcjonowanie świata. To plan na świat. Świat, który jest dobry jeśli tylko chcemy by był odrobinę lepszy niż go zastaliśmy. Świat, który czasem nas doświadcza byśmy byli przygotowani na coś co będzie w przyszłości. I na koniec świat w którym nic nie dzieje się bez przyczyny. To wszystko to świat. Jedni nazywają to Karmą, osiąganiem Nirvany, Allahem, Paczamamą. Dla mnie to po prostu Boży świat i Jego plan, który warto wypełniać jak najlepiej się tylko potrafi idąc swoją drogą przez życie a nie drogą, którą ktoś nam wybrał. Nie ma dla mnie większego znaczenia w co ktoś wierzy. Dopóki sprawia to, że świat staje się odrobinę lepszym niż go zastaliśmy, to wszystko jest w porządku.
***
Obżarty i z pełnym plecakiem jedzenia ruszyłem wraz z Jankiem do biblioteki wcześniej zahaczając o port. Tam Australijczyk poinformował mnie o szalejącym huraganie i trudnościami z tym związanymi w najbliższym tygodniu. A jakie ma to dla mnie znaczenie skoro chcę teraz przedostać się tylko na Kanary gdzie nie ma huraganu?
Huragan powoduje ogromne fale, po których pływanie staje się nieprzyjemne. Do tego zaburza wianie wiatrów. Tak powiedział mi Australijczyk. Czy to dobrze czy źle to nie wiem. Nikt mnie nie goni, a dzięki temu, może więcej ludzi zawita na Gibraltar po tańsze paliwo (wszakże to strefa bezcłowa).
***
Byłem bardzo zmęczony. Obżarcie tylko potęgowało moje zmęczenie i złe samopoczucie.
W bibliotece Janek kupił wcześniejszy bilet lotniczy z Malagi do Prahi. Jest cały spalony więc nie dziwię mu się. Był też u lekarza po jakieś dobre maści, ale i to niewiele pomogło. Z ciężkim sercem rozstaliśmy się… Teraz zostałem tylko ja i Polak. No i przemytnicy, o których kiedyś jeszcze napiszę…
Leave a comment