Dotarłem tam następnego dnia z Izraelczykami. Dostałem od nich zaproszenie do ichniejszych gór i uzupełniając wodę w informacji ruszyłem na szlak.
Mym oczom ukazało się koryto rzeczne z powalonymi drzewami. Chwilę później szedłem w niezbyt wysokim kanionie. Gdy dogoniłem turystów zaczęły się drewniane platformy i ciekawe formacje skalne wyrzeźbione przez wodę. Później było już tylko ciekawiej. Wysokie drabiny, platformy prowadzące po zboczu pionowych ścian, łańcuchy czy klamry. Wszystko upiększane jaskiniami i innymi formacjami skalno-roślinnymi. Na końcu szlaku uzupełniłem wodę w źródełku i zacząłem rozważać co dalej. Ścięgno Achillesa delikatnie dawało mi znać, żebym zlitował się nad nim. Z tego powodu zrezygnowałem z mniej uczęszczanego lecz dużo bardziej wyczynowego szlaku po stronie południowej i łapiąc stopa wróciłem skąd przyszedłem.
Póki zimny front wisiał na horyzoncie chciałem wziąć kąpiel w rzece. Znalazłem dobre miejsce, rozłożyłem namiot by wysechł i wszedłem do wody. Chwilę później przyleciał piesek a zaraz za nim jego właściciele. Wskoczył do wody po czym z wywieszonym jęzorem przeleciał przez mój prawie suchy namiot. Musiałem go poprawić by znowu wysechł i zacząłem kombinować gdzie iść, żeby ludzie nie widzieli, że biorę kąpiel w Parku Narodowym. Ci jednak nie zdawali się nigdzie iść i rzucali kij dla psa by ten aportował.
Zbliżał się wieczór, ja miałem jeszcze ładne parenaście kilometrów do przejścia a zimny front pchał burzowe i deszczowe chmury w moim kierunku. Zrobiłem swoje na ich oczach i szybko zebrałem się na szlak. Ten podobno najpiękniejszy szlak w Słowackim Raju prowadził wzdłuż rzeki Honrad. Równie malowniczy jak poprzedni jednak znacznie mniej wymagający. W połowie drogi zastał mnie deszcz i grzmoty. Na szczęście dotarłem wtedy do jednego z punktów noclegowych gdzie przeczekałem pogarszającą się pogodę a następnie dokończyłem szlak.
Zjadłem naleśniki w jednej z knajp i czekałem aż się ściemni by móc iść do mojego miejsca noclegowego. Ładując telefon przy gniazdkach przy informacji obserwowałem jak burza rozświetla pobliskie Tatry, w które chciałem jechać następnego dnia. Przeleciały mi myśli by wykupić miejsce na polu namiotowym za 2 euro ale spędzając noc w jaskini cieszyłem się, że tego nie zrobiłem. Tuż przed snem towarzyszyły mi krzyki dobiegające z trzech balujących domków. W jednym z nich byli polacy puszczający disco polo na cały regulator. Hiciory takie jak “Ruda” czy “Ona tańczy dla mnie” wdzierały się nieproszone do mojej głowy.
W nocy przyszły dwie burze. Nie były gwałtowne ale pioruny uderzały w okoliczne drzewa. Prawie za każdym razem grzmot był mniej niż 3 sekundy po błysku a czasem niemalże w momencie błysku.
Dzień zapowiadał się deszczowo i faktycznie taki był. Lało nieprzerwanie do samego południa. Przesiedziałem do 10 w jaskini a później przeszedłem do miejsca z prądem. Tam podjechała czwórka Polaków chcących zwiedzić Słowacki Raj. Chwilę później zagadali:
- Przepraszam, wie pan gdzie kupuje się bilety?
- Nie mam pojęcia. Wchodziłem od innej strony wczoraj. Tam dalej jest drugi parking. Może tam mają bilety.
- A warto iść tam w taką pogodę?
- Przy takim deszczu może być to trochę niebezpieczne. Miejscami skały są bardzo śliskie a zbocza strome. Jeśli państwo mają dobre buty górskie i są w miarę sprawni fizycznie to można iść, ale to raczej nie będzie przyjemność w tej pogodzie – poradziłem widząc później halówki na ich nogach.
Podziękowali i ruszyli szukać budki z biletami. Korzystając z rynny umyłem sobie ręce a chwilę później znów podjechali.
- Wie pan co. Z tego dzisiaj nic nie wyjdzie. Wie pan czy jest coś tutaj wartego zobaczenia?
- Niedaleko jest zamek Spiski wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO – odpowiedziałem po chwili namysłu – i miasto Lewocza miało fajne mury obronne więc może jest coś ciekawego w środku.
Deszcz zdawał się nie kończyć. Kupiłem autobus do Spiskiej Nowej Wsi i zacząłem szukać kościoła, gdyż była niedziela. Tam na głównej alei pierwszy był kościół Ewangelicki a zaraz obok Katolicki. Jak się okazało w Tatrach, kościół obok kościoła to nic nowego. Czasem do kompletu dochodziła cerkiew. Msza była późnym wieczorem więc postanowiłem kupić pociąg do Popradu i tam być na mszy.
W oczekiwaniu na godzinę zaszedłem do galerii i chciałem przygotować sobie posiłek. Wyciągnąłem konserwę z worka. Zawoniało nieziemsko jednak później nic nie czułem. Położyłem sobie ją na chleb i zrobiłem gryza. Nie miała smaku. Nie była gorzka ani nie smakowała dziwnie. Po prostu nie miała smaku. W tym momencie uderzył mnie głos rozsądku (trochę późno gdyby faltycznie coś było) i zacząłem szukać informacji o jadzie kiełbasianym. Przestraszony wyrzuciłem niemalże całą kromkę do kosza i zmieniłem menu na chleb z czekoladą.
Później znalazłem się w starym małym kościele, o którym zapomniał konserwator zabytków. Połowa średniowiecznych fresków znikła ze ścian zostawiając pole do popisu dla wyobraźni. Cały kościół zapchany był ludźmi a moja jaźń nie potrafiła przestawić się na język Słowacki.
***
Nim przejdę do kolejnego rozdziału chciałbym powiedzieć, że szlaki w Słowackim Raju lądują na drugim miejscu w kategorii przygoda. Taka wspinaczka upiększana widokami to coś co uwielbiam najbardziej. Pierwsze nieustępliwie trzyma Gwadelupa ze swoim szlakiem na wulkan.
Uważam, że jest to świetne miejsce do wybrania się tam na weekend i zaznania bezpiecznej przygody.
Leave a comment