KILKA SŁÓW OD AUTORA
Kurczę.. ten nagłówek brzmi jakbym pisał książę a przecież piszę zwykłego posta ze wspomnieniami na bloga. Postanowiłem trochę pobawić się literacko i napisać go w nietypowy sposób. Jeśli jesteś na moim blogu pierwszy raz i nie podoba Ci się ten wpis to daj mi jeszcze jedną szansę i przeczytaj jakikolwiek inny wpis, który jest normalnie napisany.
I jeszcze jedna ważna sprawa – jest tutaj pełno przypisów, które podczas czytania tego wpisu na blogu mogą być wręcz irytujące, dlatego przygotowałem dla Ciebie specjalną wersję w PDFie. Dzięki temu powinno Ci się lepiej czytać.
Pobierz:
Autostopem nad morze – książkowe wspomnienia
****
Dzień jak co dzień. Patryk – nasz główny bohater – siedział przed komputerem ucząc się do ostatnich egzaminów w sesji letniej.
Nagle dostał wiadomość od Stasia – starego kumpla z gimnazjum:
– Cześć, robisz coś za tydzień?
– Zdaję egzaminy, a co?
– Bo szukam kompana do podróży nad morze na 2-3 dni
– Jestem chętny, ale najwcześniej w czwartek, bo wtedy mam ostatni egzamin.
– To poczekam, a szczegóły ustalimy później.
Jakoś tak się złożyło, że mogli jechać szybciej. Umówili się wczesnym rankiem w domu Patryka. Zanim wyjechali minęło pół godziny ponieważ Patryk strasznie się gramolił. Zostawił sobie pakowanie na ostatni moment i do tego jeszcze jadł śniadanie – wszak jedzenie jest najważniejszym punktem dnia. Kiedy się ogarnął wsiedli do demona szybkości – czyli czerwonego[1] fiata pandy – i dzięki uprzejmości ojca i siostry Patryka zostali zawiezieni na MOP w Rowniu. Nim cokolwiek złapali minęła godzina, jednak jak już złapali to pojechali aż pod sam Toruń.
Po drodze widzieli Włóczykija z krwi i kości. Dokładnie tego samego włóczykija, którego większość z Was drodzy Czytelnicy powinna pamiętać z Muminków. Sporo się zmienił od czasów dzieciństwa naszego głównego bohatera. Miał dredy i był stosunkowo wysoki. Jakby ktoś nie pamiętał jak wyglądał Włóczykij to załączam małą ściągę – uznajcie to za gest dobroci ze strony narratora.
Drodze na Toruń towarzyszyły ulewne deszcze, jednakże im bliżej morza, tym mniej wstydliwe było niebo, a nad samym morzem to już kompletnie wstydu nie miało – to znaczy… chmur nie miało. Oczywiście w podróży autostopowej przyjemnie jest patrzeć jak leje deszcz kiedy ma się zapewniony długi transport. W przeciwnym wypadku pokonanie jakiegokolwiek dystansu graniczy z cudem.
Nasi bohaterowie zostali wysadzeni paręnaście, a może nawet parędziesiąt kilometrów przed Toruniem – oczywiście również na stacji. Stacja była przeogromna i co najważniejsze – znajdował się na niej Burger King! Na szczęście był po drugiej stronie. “Na szczęście” ponieważ na tyle na ile narrator może znać jednego z głównych bohaterów wiedział, że Patryk będzie miał przeogromną chęć zjedzenia jakiegoś niezdrowego fast fooda – na którego wyda kupę pieniędzy a i tak się nie naje. A przecież w tej podróży – z resztą jak w każdej innej – chodzi o to żeby wydawać jak najmniej. Co gorsze – Patryk łudził się jeszcze, że jego ścięgno Achillesa „się naprawi” i pojedzie na swoją długo wyczekiwaną podróż rowerową, przez co miał nieco napięty budżet.
Była to pora obiadowa, dlatego bez zbędnego gadania usiedli na ławkach i zjedli… Obiad. Stasiu wybrał opcję “zwyczajny”, natomiast Patryk postanowił wykorzystać uroki podróży i wybrać danie z kategorii “OSZALAŁEŚ!?”.
Wybór Stasia padł na hipermarketową wersję nutelli (oczywiście z chlebem), a Patryk korzystając z okazji jaką dał mu Stasiu wyciągając płatki śniadaniowe, udoskonalił swój “obiad” robiony w domu tuż przed wyjazdem – to jest chleb z szynką – o pełnowartościowe składniki, jakie znajdowały się w płatkach śniadaniowych.
Po posiłku poszli czynić swoją powinność zaplanowaną na ten dzień – czyli łapać stopa. Jako iż były dwie drogi na wyjazd, a była tylko jedna kartka to świeżo upieczony student inżynierii akustycznej w przypływie chwili postanowił być artystą i zaczął robić drugi napis “Gdynia”.
Oceńcie – który lepszy?
Okazało się, że świeżo stworzone dzieło sztuki nie zabawiło długo na drodze[2]. Po chwili pewien kierowca ciężarówki zaproponował podwóz o paręnaście kilometrów…. Potem okazało się, że te paręnaście kilometrów to parę kilometrów, a miejsce to nie MOP, czy stacja benzynowa a… rozjazd.
Gdyby tylko wiedzieli, że tak to ma wyglądać, to by się nie zgodzili.
Rozjazd nie należał do najgorszych. Było tam przygotowane miejsce na bramki, a co za tym idzie, było ogromne pole pośrodku dwóch wydzielonych jezdni, na których nie trzeba było się niczego bać – np. ciężarówki czy innego samochodu, który przypadkiem chciał tamtędy przejechać. To miejsce miało jeszcze jeden plus – samochody miały gdzie stanąć, bo te bramki były swoistym rondem. Miało też jeden ogromny minus, którego przedstawię za pomocą leniwego rebusu:
autostrada/droga ekspresowa + stanie na nich + autostop + policja = ?
Patrykowi się to miejsce podobało mimo ryzyka, jednak Stasiu miał odmienne zdanie i tak po pięciu minutach stania z kartką poszli szukać innego lepszego i co ważniejsze, legalnego miejsca do łapania stopa. Ale najpierw…
Najpierw musieli się wydostać z autostradowych rozjazdów.
Brrrrrrr…
Zium….
Tidit
zium…
Chwila przerwy w ruchu.
– Nie ma na co czekać. Lecimy!
Szybki przeskok przez barierki energochłonne i zjazd z górki. Hop przez uginający się płot, który zapewne jest dobrze znany każdemu autostopowiczowi a za płotem las. Ale co to dla nich – obok autostrada i kierunek znany. Po chwili marszu przez las ujawiły się ich oczom dwa wyjeżdżone pasy przypominające outdoorową leśną drogę. Nie długo musieli czekać, aż owe pasy doprowadzą ich do asfaltowej drogi.
– No to jesteśmy uratowani – ktoś powiedział i w tym momencie zauważyli w lesie tabliczkę a na niej napis:
POLOWANIE, ŁOWIENIE
RYB, ZBIERANIE
JAGÓD I GRZYBÓW
SUROWO WZBRONIONE
PRZEBYWANIE GROZI
ŚMIERCIĄ
– Uff…. Na szczęście nie robiliśmy nic z tych rzeczy, więc jesteśmy uratowani! – padło ironiczne stwierdzenie. Chwila fotek i ciąg dalszy wędrówki.
Prawie “ocierając się o śmierć” poszli dalej asfaltową drogą. Później jeszcze 2 razy mijali podobne tabliczki – jednak te były bardziej dosadne w stylu:
POLIGON
WOJSKOWY
WSTĘP WZBRONIONY
PRZEBYWANIE GROZI
ŚMIERCIĄ
Najzabawniejszą częścią tych tabliczek była wmieszana pomiędzy inna, mniejsza tabliczka – “Do punktu czerpania wody” – oczywiście skierowana w miejsce, z którego przyszli.
Wtedy pełni żartów pokroju „patrz jak odetnę sobie głowę i będę mógł być w dwóch miejscach jednocześnie!”[3], nie wiedzieli, że wkrótce otrą się o prawdziwą śmierć…
Wyszli na jakąś główną drogę wylotową z Torunia – albo do Torunia, jak kto woli. Tam po chwili łapania stopa miejscowy rzekł, że w tym miejscu nikt nie jeździ na Gdańsk i będzie ciężko cokolwiek złapać. Zdemotywowani bohaterowie szukali jeszcze innych, lepszych miejsc, jednak nie mieli dużego wyboru… Albo auta jechały do Torunia, albo z Torunia. Wszystkie odnogi prowadziły do jakichś osiedli czy lasów – albo… Dobrze już znanego poligonu…
Wkrótce zatrzymał się samochód:
-Dokąd jedziecie?
-Do Gdańska! – odpowiedział dumnie Patryk
-Aaa myślałem, że do Torunia potrzebujecie.
-Nie nie, do Gdańska. Dziękujemy.
Chwilę później już żałował tej odpowiedzi. Ale dłuższą chwilę później zatrzymał się inny pan i tej okazji już nie przepuścili. Wsiedli i zostali wywiezieni na główną drogę w Toruniu – która prowadziła prosto na rozjazdy. Samochodów przelewało się tam tysiące jak nie miliony. Problem tej drogi polegał na tym, że wszyscy jechali albo do centrum handlowego, albo z niego wracali.
W tym czasie zagadała do nich pewna dziewczyna. Ubiór typowego metala[4] – nie tego co jest podstawą konstrukcji tylko słuchacza takiej muzyki[5]. Jak każdy wyznawca tej muzyki – no może poza dwoma bohaterami tej historii – miała plecak z naszywkami swoich ulubionych zespołów, jednak nie były one na tyle znane, żeby któryś z podróżników jakiś rozpoznał. Zaproponowała, żeby pojechali autobusem te paręnaście kilometrów do rozjazdu. Po dłuższej chwili zastanowienia się chłopacy poszli na przystanek i skorzystali z tej opcji.
Stasiu ogarnął trasę i przystanek na którym mieli wysiąść. Tam poszli na rozjazd i po chwili mieli transport prosto pod Grudziądz. W Grudziądzu też niedługo musieli czekać bo zatrzymało im się miłe państwo. Bardzo ładna kobieta wraz z mężem. Ona rozgadana a on używający minimum słów. Gdyby nagle przeteleportował się do świata, gdzie można mówić tylko „tak” lub „nie” to znalazł by się w raju.
Bardzo przyjemnie im się rozmawiało. Przy wyjeździe z autostrady okazało się, że ich przejazd to “przejazd wozem polskich sił zbrojnych” – czy jakoś tak. Teraz już znacie sekret małomówstwa kierowcy – nie dość że facet (a jak powszechnie wiadomo stereotypowy mężczyzna mało mówi) to jeszcze wojskowy – czyli minimum słów i jasny przekaz. Podwieźli ich jakieś 2km od starówki Gdańska, więc stamtąd człapali już piechotą do centrum.
Pierwszą rzeczą jaką chciał zrobić Stasiu to zobaczyć morze. W końcu nie po to przejechali właśnie 600km żeby włóczyć się po mieście. Jedynym problemem była odległość morza od miejsca, w którym się znajdowali. Co zabawniejsze – Patryk był przekonany, że morze jest jakieś 2-4 km dalej. Oj jakie miał zdziwko, kiedy uświadomił sobie, że pomylił mile morskie z kilometrami. Właściwie… to nie on sobie uświadomił a pewna sprzedawczyni, którą Stasiu zapytał o drogę:
– A ile się tam jedzie?
– Tak z 30minut tramwajem.
…- to wszystko co bohaterowie byli w stanie z siebie wykrzesać.
Zapadał zmrok. Niestety nocleg u koleżanki mieszkającej w Gdyni nie wypalił, a na polskich plażach czasem jest problem prawny ze spaniem, dlatego postanowili, że pójdą poszukać jakiegoś innego miejsca noclegowego.
Mapa satelitarna Endomondo była pod ręką, dlatego została wykorzystana w celu znalezienia jakiegoś lasu. Możliwości było kilka, ale wybrali tą najprostszą, gdzie niedaleko była stacja SKM (Szybkiej Kolei Miejskiej).
Dotułali się na dworzec, zakupili bilety, siedli sobie na ławce i… Pojawił się komunikat, że pociąg odjeżdża z innego peronu. Pani komunikatorowa zapomniała podać jeszcze informację, że pociąg się spóźni. Choć z drugiej strony może to była tak oczywista informacja, że nie trzeba było jej podawać? Pewnie dzięki temu owy głos mógł zaoszczędzić więcej energii na kolejne komunikaty.
Znaleźli sobie miejsce w pociągu i usiedli. Po chwili słyszą głos:
-Cześć, gdzie jedziecie?
-Cześć, a tak na wakacje nad morze.
-Skąd jesteście?
-Ja z Żor a kolega z okolic Rybnika.
-Ja też jestem z Rybnika. Przyjechałem tutaj jako wychowawca kolonijny na obozy surwiwalowe.
Rozmowa się rozkręciła. Trochę rozmawiali o sprzęcie, trochę o noclegach. Tu też dostali informację, że czasem przelatują helikoptery i sprawdzają czy ktoś przypadkiem nie balanguje na wydmach. Dostali jeszcze jedną, niezbyt ciekawą informację…
Nowo poznany nieznajomy wyciągnął swój tablet i odpalił mapy googla. Patryk wskazał mu miejsce gdzie chcieli spać i po chwili rozczarował się tym co zobaczył.
-Trochę górzysty teren.
-Faktycznie. Na moich mapach nie miałem tak dokładnego zdjęcia satelitarnego… Trudno. Jakoś trzeba będzie sobie poradzić.
Wymienili się kontaktami i rozeszli się w swoje strony. Nasi bohaterowie przy okazji zbliżania się do stosunkowo wysokiej i co gorsza, bardzo stromej górki podziwiali budynki politechniki Gdańskiej – wszakże pieniądze z warunków nie poszły na marne.
Kiedy podeszli już bardzo blisko górki zobaczyli, że jest ogrodzona. Zastanawiali się nad przeskoczeniem przez płot, ale całe szczęście, że poszli szukać dalej, bo okazało się, że to płot z poprawczaka. Później błądzili szukając miejsca na nocleg, ale za każdym razem musieli zrezygnować. A to jakiś teren prywatny, a to się ludzie kręcą.
Wykończeni już tym szukaniem w końcu znaleźli jakieś fajne miejsce niedaleko drogi prowadzącej na punkt widokowy.
Miejsce niemalże idealne. Nic nie widać ze strony ścieżki a z drugiej strony gęste drzewa. Co najważniejsze – było w miarę płaskie miejsce. Te płaskie miejsca były błogosławieństwem głównie dla Stasia, ponieważ Patryk miał swój hamak i korzystał z niego kiedy tylko mógł.
Miejsce miało jednak mały minus. Gdyby było jaśniej to zapewne nie mieliby problemu, ale jako iż była już prawie północ i nic nie było widać to jednak z tego powodu zrezygnowali z miejsca.
Powód może nie był jakoś specjalnie ogromny i zapewne bardziej zatwardziali surwiwalowcy nic by sobie z tego nie zrobili, jednak nasi bohaterowie woleli mieć nogi całe, na wypadek gdyby to coś co tak bardzo głośno szeleści w tych liściach niedaleko nich okazało się dzikiem.
…albo jakimś upitym menelem.
Po chwili szukania znaleźli inne miejsce po drugiej stronie ścieżki. Widoczni tylko z drogi jak jest jasno i tylko jakby ktoś przypadkiem zatrzymał się tam autem i przyglądał.
Czujność jaką wtedy musieli mieć zajmowała im wszystkie inne myśli i zajęcia, bo jeszcze przez 2 godziny było słychać głosy i widać latarki balangujących ludzi na punkcie widokowym.
Patryk rozłożył sobie hamak między drzewami, a Stachu zaparty nogami o drzewo spał na górce…
Noc jest królestwem zwierząt, dlatego co chwile coś gdzieś szeleściło. Czasem Stasiu obudził Patryka, żeby poświecił gdzieś latarką i mimo iż ten nie był przekonany do tego to świecił.
Najzabawniejszą rzeczą tej nocy jaka się wydarzyła był krzyk Patryka. A było to tak…
Patryk przed snem przykrył swój plecak swoją plandeką – na wypadek jakby ktoś miał się podkraść i zacząć grzebać w rzeczach. Tak perfekcyjnie przygotowany na kradzież poszedł spać.
A co mu się śniło?
…
Nagle usłyszał szelest. Spojrzał w stronę drzewa, o który miał oparty plecak a tam dwoje ludzi. W dodatku grzebali w JEGO plecaku. Szybko zbierając myśli i tworząc różne scenariusze wybrał ten najbardziej zaskakujący. Zaskakujący złodziei.
…a przynajmniej tak mu się wtedy wydawało.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!
Zaczął krzyczeć, żeby przegonić złodziei i zerwał się na równe nogi zawinięty w swój śpiwór.
Równie szybko odzyskał świadomość i się obudził. Okazało się bowiem, że to Stasiu szturcha go po hamaku i stąd ten szelest.
…
Obudzili się nad ranem. Pozbierali swoje manatki wspominając przy okazji nocne wydarzenia i poszli jeść śniadanie.
Śniadanie jak co dzień było w towarzystwie gwiazd. Tym razem nie była to gwiazda na niebie, której o tej porze nie widać, a była to gwiazda sportu MMA w kategorii seniorów. A przynajmniej za taką się podawała.
Ani Patryk, ani Stasiu nie znali takiego nazwiska ale… zawsze fajnie wiedzieć, że poznało się kogoś słynnego w pewnych kręgach.
Dalsza podróż była bezproblemowa. No… prawie.
Jedynym problemem było miejsce do łapania stopa. Czyli droga bez pobocza, ale i tutaj można spodziewać się Cudów[6]. Pierwszym i ostatnim Cudem jaki miał okazję ich spotkać tego dnia był gościu, który specjalnie nawrócił, żeby ich wziąć. Co więcej w połowie drogi uznał, że podjedzie do Władysławowa z nimi.
A we Władysławowie… Skwar niesamowity. Poszli więc w stronę plaży, której nie mieli okazji widzieć dnia poprzedniego.
Po chwili ich oczom ukazał się wielki tunel[7] między drzewami. Miał dziurawe ściany po bokach i przeciekający dach. Podłogę miał wyścieloną gorącym piaskiem i gdzieniegdzie po bokach stały stragany. Im bliżej było się jego końca tym bardziej miało się wrażenie wchodzenia w inną strefę klimatyczną.
Wyobraź sobie, drogi Czytelniku, że na Twoim podwórku jest niemiłosierny skwar i duchota. Po prostu znajdujesz się w gorącym lesie tropikalnym, gdzie Gorąc[8] próbuje Cię omamić i porwać, bo zabierasz mu cenną powierzchnię, którą mógłby zająć gdybyś Ty swoim cielskiem tego nie robił. Postanawiasz, że raźniej będzie we dwóch opierać się śmiercionośnemu Gorącu. Idziesz do sąsiada a tam pierwsze co robisz to dostajesz z zaskoczenia w twarz. Po chwili ocknięcia się próbujesz ustalić co się właśnie stało i zdajesz sobie sprawę, że u sąsiada wcale nie jest lepiej bo panuje u niego Wiatr , który zaleca się do Chłodu[9].
Tak mniej więcej wyglądała sytuacja tego dnia. Czyli gorąco, tam gdzie jest się osłoniętym od wiatru i morza, a lodowato tam gdzie morze i plaża.
Swoją drogą wielu ludzi prowadziło igraszki tego dnia z Wiatrem i Chłodem, bo jakby nigdy nic mieli na sobie poubierane zwykłe stroje kąpielowe i wygrzewali się na słońcu. (O ile słowo wygrzewać się w tamtych warunkach miało prawo bytu.) Ale czego się nie robi, żeby się opalić…
Z resztą oni oszukiwali bo mieli karawa… parawany osłaniające ich od wiatru.
Nie zanudzając Cię, drogi czytelniku takimi wstawkami przechodzę dalej do opowieści…
Bohaterowie po chwili leżenia na plaży postanowili coś zjeść a następnie iść w stronę Chłapowa, gdzie mieli spotkać się z koleżanką Stasia. Pierwszy etap wędrówki polegał na przedzieraniu się przez gęstą i pełną niespodzianek Puszczę Człowiekową. A mówiąc ludzkim językiem – plaża przez co najmniej 2 kilometry wyglądała jakby zamyślony Bóg pomylił się w akcie stwarzania świata i zamiast piasku wysypał tam ludzi. Oczywiście Bóg po raz kolejny nie okazał się nudziarzem i dodał do puszczy nutkę ryzyka. Mianowicie idąc przy linii wody (ponieważ poza lodowatym morzem, po którym nasi bohaterowie nie potrafili chodzić, było to jedyne wolne miejsce do przechodzenia) nigdy nie było się pewnym, czy ktoś wybiegając z plaży próbując złapać trochę powietrza w morzu nie wbiegnie na ciebie i nie wepcha cię wraz ze wszystkimi klamotami do wody.
Po dłuższym marszu zobaczyli, że zaczęła się plaża w Chłapowie. Tam postanowili wyjść na ulicę i odwiedzić Wujka Google’a – oczywiście w powszechnie wszystkim znanym celu, czyli w celu wyciągnięcia od niego informacji. Tak też padło pytanie: „Wujku Guglu! Czy wiesz gdzie jest ranczo w Chłapowie?”. Tym razem Wujek zawiódł… Pokazał je na jedynej głównej ulicy pod numerem 43 gdzie była granica z Władysławowem. Jak się później okazało ranczo znajdowało się o ponad 60 numerów dalej. I nie, nie było to parę domów dalej. Szli jeszcze jakiś czas wzdłuż drogi, przy okazji szukając dobrego miejsca na nocleg. Domy się skończyły i zaczęły jakieś ładne tereny. Z jednej strony jakiś park krajobrazowy a z drugiej jakieś tereny wojskowe. Trwało to dość długi szmat czasu aż w końcu Patryk uznał, żeby zrobić sobie przerwę, na co Stasiu mu odpowiedział, że nie robi się przerwy przed zakrętem.
I co się okazało?
Za zakrętem znajdowało się upragnione ranczo.
Tam spędzili pół dnia na pogaduszkach. Przy okazji była rozważana opcja spania na ichniejszym polu namiotowym. Z początku widząc ceny bohaterowie byli skłonni tam spać. Jednak, jak to powiadają „najcenniejsze jest to czego oczy nie widzą…”, czyli informacja, że płaci się osobno za każdą osobę, za namiot oraz opłatę rezerwacyjną. Oczywiście była to góra złota dla jakże „skąpego” Patryka. W końcu za 16zł[10] można sobie kupić 2 obiady.
I tak też zrobili. Każdy kupił sobie po porcji naleśników. W miarę upływu czasu postanowili się stamtąd zwijać i póki jasno poszukać jakiegoś miejsca do spania.
Po drodze usiedli na malowniczej plaży – tym razem Bóg się nie pomylił i usypał ją piaskiem. Niestety po chwili siedzenia na niej żołądek Patryka postanowił zrobić sobie imprezę. Myślę, że po zerknięciu na poniższy obrazek wszystko stanie się jasne.
Nie. Źle pomyślałeś! Alzheimer nie wpadł na tę imprezę.
Na szczęście na wydmie (lub jak kto woli: na klifie) był pewien bar a tuż obok dwa wielkie zielone trony – dla Króla i dla Królowej. Jako iż sprawy państwa nie mogą czekać to Patryk zawijał tam cztery razy na posiedzenia[11].
Później ogarnęli miejscówkę. Nie była najlepsza. Świecenie latarkami w tym miejscu mogło się skończyć wypatrzeniem naszych bohaterów przez jakichś ludzi, a tego by nie chcieli. Jednak miejscówka była na tyle dobra, że można było tam spokojnie spać nie obawiając się, że ktoś przyjdzie pożyczyć[12] parę rzeczy, a nawet jak przyjdzie to go usłyszymy bo w tym miejscu nie dało się być cicho. Żeby było śmieszniej, w razie gdyby tej nocy miała wybuchnąć wojna nasi bohaterowie mogli czuć się prawie bezpieczni[13].
Następnego dnia nie spiesząc się zbytnio wyszli na główną ulicę i z tabliczką „ŚLĄSK” łapali stopa. Mogli poczuć się jak za czasów Imperium Rzymskiego, ponieważ była to droga (GŁÓWNA!) z kostki brukowej. Po niedługim czasie zatrzymał się pewien młodzieniec, który mógłby wielu ludziom zaimponować. A nawet jeśli nikomu by nie zaimponował to przynajmniej zaimponował Patrykowi. A było to tak…
– Gdzie dokładnie na ten Śląsk jedziecie?
– Do Żor, ale będziemy wdzięczni jak nas wyrzucisz gdzieś na autostradzie.
– Aż tak daleko nie odbiję i za drogi w tym kraju nie płacę, ale jadę do Świdnicy, więc jak chcecie to was gdzieś po drodze mogę wyrzucić.
Bohaterowie z miejsca się zgodzili. Stasiu z Patrykiem wzięli swoje plecaki i ruszyli w stronę samochodu. W tym czasie wysiadł kierowca, który przez następne 15 minut przepakowywał samochód, żeby móc ich zmieścić – to było imponujące. A co dokładnie tam miał? Pełno jakichś baloników, mazaków i innych tego typu rzeczy, które sprzedaje się na bazarach.
Pamiętacie jak mówiłem o krainie Wiatru i Chłodu? Przez ich zabawy tacy sprzedawcy nie mieli zbytniego utargu tego lata, co spowodowało, że nowo poznany kierowca wracał właśnie z nad morza bo nie miał zysków. A przynajmniej tak miała się sytuacja do pierwszych paru może nawet parunastu dni lipca.
Na nieszczęście wszystkich ludzi będących w tym samochodzie nawigacja była bardzo kiepska – żeby nie powiedzieć fatalna. Prowadziła samochód od wiochy do wiochy. Dokładnie tak jak wraca pijany człowiek do domu po paru… nastu głębszych. Skutkiem balangi nawigacji było wyjeżdżanie z samego Pomorskiego 5 godzin, a do Wrocławia droga długa. Na szczęście we Wrocławiu mieli załatwiony nocleg u znajomego jakby nie udało im się znaleźć nic w kierunku domu. Od Poznania szło już z górki i około godziny 21 znaleźli się na Wrocławskich Bielanach. W akcie pomocy autostopowiczom kierowca pytał na CB radiu czy ktoś może przygarnąć dwóch ludzi w stronę Katowic.
Znalazła się jedna osoba, która pytała o szczegóły jednak po odpowiedzi kontakt się urwał. Dwóch walecznych poszło łapać stopa własnymi siłami. Początkowo stali w kijowym miejscu – czyli na przystanku – dopóki Stasiu nie wyczaił, że niedaleko jest stacja, z której ktoś ich weźmie. Niestety miał też drugą, nieco gorszą informację – ostatni autobus w stronę Wrocławia odjeżdża o godzinie 22.
Tutaj nastąpiło starcie dwóch różnych Zdań, które albo mogą istnieć obok siebie nie wiedząc, że to drugie istnieje, albo dowiadują się o sobie i toczą wojnę między sobą. W tym przypadku wybrały opcję numer dwa.
Jedno Zdanie twierdziło, że jest już godzina 21:30 i woli jechać do Wrocławia. Drugie Zdanie było nieco bardziej ryzykowne i wolało iść łapać stopa w stronę Katowic – oczywiście wiedząc, że przyjadą po nich rodzice do Gliwic.
W tym przypadku Zdanie Stasia ustąpiło i poszli w stronę stacji benzynowej łapać stopa. Niestety pierwsza próba dostania się tam zakończyła się fiaskiem. Była jeszcze druga droga, ale tutaj podobnie jak poprzednio były podzielone Zdania[14], jednak w tym przypadku wybrały opcję numer… Trzy! Czyli dotarcie do celu samodzielnie różnymi drogami. Zgodnie z ustaleniami rozdzielili się.
Po chwili Patryk dostał się na stację. Nim zdążył wypatrzyć jakieś miejsce gdzie mógłby poczekać na Stasia usłyszał pewien głos mówiący:
– Dokąd jedziesz?
Nieco zbity z tropu obrócił się i zaczął szukać właściciela głosu. Misja zakończyła się pomyślnie bo po chwili ciężkich obliczeń wykonywanych przez jego mózg, by ustalić położenie źródła dźwięku podszedł do samochodu i odpowiedział:
– Do Gliwic albo Katowic.
– To wskakuj! My do Sosnowca.
– A dałoby radę jeszcze poczekać na mojego kolegę, który tu za chwile przyjdzie bo się rozdzieliliśmy?
– A za ile przyjdzie?
– Nie wiem. Myślę że za jakieś 5-10 minut.
– To dzwoń do niego.
Tak też zrobił.
Podczas czekania na Stasia rozpoczęli swój rytuał poznawczy. Czyli skąd jesteś, gdzie byłeś i takie tam. Po krótkiej wymianie zdań, Patryk powiązał pewne fakty i zapytał:
– Jesteś Isamu[15]?
– Kto?
– Isamu, taki vloger na youtubie.
– Nieee… Gry mnie nie interesują – roześmiał się – Jestem Krzywy Snickers.
– ??? – Patryk stał z miną przypominającą osobę, która właśnie wygrała 2 miliony za zajęcie pierwszego miejsca w zawodach, ale państwo postanowiło je zarekwirować i rozdać ludziom, którym się nie chce ćwiczyć sportu[16].
– Jestem… jakby to delikatnie powiedzieć… … …
… ..
.. .
.. Bandytą
(O PANNA NEGOCJOWALNEGO AFEKTU[17]! I co teraz!? – Patryk usłyszał własny głos w swojej głowie na szczęście nie dał tego po sobie poznać i schował Spokój do skarpetki, po czym usłyszał drugi własny głos który mówił: Przecież każdy może się zmienić, poza tym może został wsadzony przez skarbówkę albo inny twór nękający naszych obywateli. Po krótkiej chwili Nieznajomy roześmiał się i skończył wątek:
– Nie no. Tak naprawdę to mój tata pracował w takiej firmie w Niemczech, gdzie zawsze były takie Snickersy-cukierki dla gości i zawsze brał je dla mnie. Stąd ta nazwa.
Uff… Pomyślał Patryk Na szczęście żartował…
W tym samym momencie ich oczom ujawnił się zdyszany Stasiu przybiegający[18] drogą Patryka. Zapakowali się do auta i ruszyli w drogę.
Przez głowę Patryka przechodziły pewne myśli jak np. ta:
„Napiszę rodzicom i siostrze, że ich bardzo kocham i nie żywię żadnych uraz.
…tak w razie czego…
…nie to przecież głupie… Nic mi się nie może stać, a przy okazji sprawię, że niepotrzebnie będą się martwić”.
Po czym zmazał napisanego smsa i położył telefon między nogi, żeby mieć go pod ręką. Teraz pobawmy się w quiz i odpowiedzmy sobie na pierwsze pytanie: „Dlaczego Patryk miał takie myśli?”
- Bo kierowca ruszał z gazem wciśniętym do dechy i z piskiem opon
- Bo kierowca jechał wężykiem po autostradzie
- Bo bardzo podjeżdżał pod tył innych samochodów, przy okazji wyzywając ich kierowców
- Bo silnik wył jakby właśnie spalano go żywcem[20]
- Bo widząc korek zaczął hamować w ostatnim momencie
- Bo w korku w miarę podjeżdżania ruszał z piskiem opon po czym równie gwałtownie hamował „na centymetry” przed nowiutkim Audi Q5[21]
Dobrze zgadłeś(aś)!!! Wszystkie odpowiedzi są prawidłowe! Gościu prawdopodobnie popisywał się przed synem swojej konkubiny.
Najzabawniejsze było jak ten synek wypalił stojąc w korku:
– Jak co to się nie bójcie, bo on lubi zaszaleć.
Korek na szczęście nie był uciążliwy i co jakiś czas był puszczany płynny ruch z prędkością ok 30-40km/h. Jak tylko wyjechali z korka to stanęli na pierwszej stacji. Na stacji był wielki zlot samochodów ciężarowych. Mnóstwo ciężarówek w jednym miejscu. Prawie jak na tamtej plaży z tą różnicą, że tutaj było zdecydowanie luźniej. Oczywiście owy zlot był spowodowany długim staniem w korku – a przepisy ograniczają czasowo prowadzenie pojazdu ciężarowego i pewnie większość z nich po prostu go przekroczyła stojąc w korku i musieli stanąć na przerwę.
Był to też taki mały znak od Tego Na Górze – Panowie, wiejcie. Teraz macie okazję, żeby poszukać sobie czegoś innego![22]
Tam wszyscy się rozeszli w swoje strony i tylko Patryk stał przy samochodzie. Po chwili przyszedł Stasiu i zadał pytanie, które świadczyło o tym, że ma podobne obawy jak Patryk.
– Dojedziemy żywi? – zapytał Stasiu.
– Też już się nad tym zastanawiałem. Nawet chciałem wysyłać smsa rodzinie, że ich kocham i takie tam. Ale nie ma co. Na pewno dojedziemy.
Później przyszedł nasz Człowiek Wyglądający Jak Isamu i znowu przy nim Patryk zapytał Stasia, czy mu go nie przypomina. Stasiu odpowiedział, że też mu go przypomina. Trochę żartów i wsiedli do auta.
Tutaj też był lekki dreszczyk emocji. Mianowicie między tymi ciężarówkami jechało się jak w jakiejś Jaskini Mylnej[23]. Kierowca nie ogarnął wyjazdu i wjechał nie w tą ścieżkę. Jako iż z naprzeciwka jechały auta to zjechał na chodnik z późniejszym zamiarem zawrócenia. Gdy zrobiło się pusto na drodze zrealizował ten plan i ruszył z kopyta.
100 metrów do samochodu, który ich przed chwilą mijał. Tunel ciężarówek z jednej i z drugiej strony.
50 metrów do samochodu, który ich przed chwilą mijał. Tunel właśnie się skończył, ale po lewej stronie są słupki wyłączające jeden pas ruchu na autostradzie.
Samochód coraz bliżej.
20 metrów.
10 metrów.
5 metrów.
„Kurde. Wjedziemy mu w dupę!” irytował się w myślach Patryk.
3 metry.
2 metry i nagle koniec słupków i jest możliwość odskoczenia na pas obok.
1 metr i nagle nasi bohaterowie jakby przeteleportowali się na wolny pas. Cud, że to auto nie dachowało przy tej prędkości[24] i po tak gwałtownym odskoczeniu na drugi pas.
Później było już w miarę spokojnie, poza jednym mankamentem. Podczas jazdy auto kolebało się na boki i coś stukało, jednak wtedy uznali, że koła mogą być źle wyważone.
Kontynuując już spokojną jazdę z prędkością około 130km/h, Stasiu rozmawiał z kierowcą na różne tematy. A to, że to auto zostało przed chwilą kupione i że jedzie tylko do Sosnowca do swojej kobiety załatwić jakieś sprawy z sanepidem i od razu wracają do Niemiec. A to że też kiedyś jeździł sporo na stopa po Europie. A to, że był kiedyś akustykiem na koncertach i takie tam.
I tak po chwili zaczęło się 30 sekund grozy………
Nagle dało się słyszeć wielkie BAAABUUUUUMMM po czym do orkiestry dołączył metaliczny dźwięk. Pasażerowie patrzą po sobie i po jakichś 2 sekundach[25] auto odrzuciło na lewą stronę. Dokładnie tak, jakby wnerwiona Godżilla pchnęła go ręką, za to, że śmiał jechać w jej stronę. Kierowca zrobił szybką kontrę i auto zaczęło obracać się w drugą stronę. Ostatni obraz jaki został w głowie Patryka nim zaczął latać w samochodzie to oświetlony światłami samochodu krawężnik przy autostradzie. Samochód zaczął swój śmiertelny taniec, na którego składały się głównie salta w różne strony.
Patryk w tym momencie pomyślał o… Drogi Czytelniku, spróbuj zgadnąć o czym może myśleć człowiek w takiej sytuacji…
.
.
.
.
..
…
….
A teraz proszę Cię, drogi Czytelniku, żebyś spróbował zgadnąć o czym pomyślał w tym momencie Patryk…
.
..
…
….
…..
………………
„Trzeba zasłonić głowę rękami, żeby jakaś barierka albo plecak mnie nie poranił i włączę kamerkę, żeby jak nie przeżyję rodzice widzieli co się stało”
Jak pomyślał tak zrobił[26]. Po chwili miotania samochodem jak szatan, pojazd darł jeszcze chwilę dachem o ziemię, po czym stanął. Patryk znalazł się w całkiem wygodnej pozycji.
W pozycji…
…Oposa…
Czyli wisiał zawieszony na pasach do góry nogami.
W samochodzie było ciemno. Dało się czuć zapach rozgrzanej ziemi, rozpalonego metalu i jakby tego było mało, zapachu palonej gumy.
Patryk nie wiele myśląc odpiął się, co skutkowało upadkiem na głowę. Zrobił fachowo nazywany na lekcjach wychowania fizycznego obrót w przód i zaczął szukać wajchy otwierającej okno. W tym samym czasie najmłodszy uczestnik w samochodzie zaczął krzyczeć coś na wzór: „Wybijcie szybę! Szybko wybijcie to okno!”.
Patryk, myśląc, że coś się tam z przodu pali i że szyba może się nie otworzyć w taki sposób w jaki by chciał (w końcu drzwi mogą być powyginane) to dawkując siłę uderzył w szybę łokciem[27] dwa razy, po czym uznał, że szkoda ręki i powrócił do szukania wajchy. To zajęło mu chwilę i ku jego zdziwieniu szyba otwarła się bez problemu. Wyskoczył z samochodu a zaraz za nim wypełzła cała reszta. Chwila ogarnięcia się czy wszyscy żyją i do głowy Patryka trafiła Racjonalna Myśl, którą momentalnie uwolnił poprzez swoje usta:
– Wyłączcie silnik!
Słysząc to Stasiu powtórzył głośniej, żeby kierowca to słyszał.
– Telefon! Gdzie jest mój telefon!? Coś ty odpierdolił!? Mama cie zabije!! – krzyczał w amoku młody – wezwijcie pomoc! Chodźcie wzywać pomoc!
Patryk uznał, że to nie jest głupi pomysł i poszli razem machać na poboczu autostrady. Co dziwne nikt do tej pory się nie zatrzymał. Albo nikt nie widział tego wypadku albo… ludzie są nieczuli. Jako narrator, który posługuje się nieobiektywną i ograniczoną wiedzą, wydaje mi się, że coś za nimi jechało. Co więcej wydaje mi się, że ciężko nie zauważyć samochodu, który najpierw kręci bączka a później jego światła unoszą się w powietrzu i kręcą jakby rozkręcały właśnie najlepszą w swoim życiu bibę[28] na środku autostrady.
Po chwili machania zatrzymał się jeden samochód. Stasiu uznał, że pójdzie z Panem Coś Ty Odpierdolił (ewentualnie z jego kulturalniejszą wersją: Mama Cie Zabije) ogarnąć sytuację.
W tym czasie dało się tylko słyszeć głosy naszego kierowcy, które uspokajały młodego mówiąc, żeby nie panikował.
Gdy Stasiu poleciał z młodym, „Isamu” powiedział jakby do siebie:
– Kto ma prawo jazdy!? Bo ja trochę wypiłem….
Nie były to słowa skierowane ani do Patryka ani do nikogo innego. Były skierowane po prostu do powietrza. Odpowiedziała mu wszechogarniająca cisza przerywana dźwiękiem przejeżdżających samochodów.
Patryk po raz kolejny podjął próbę znalezienia swojego telefonu. Znalazł portfel, znalazł jakiś telefon, ale nie potrafił znaleźć swojego. Po chwili przyszli chłopacy i kierowca powiedział, żeby autostopowi pasażerowie uciekali nim policja nie przyjechała, żeby nie mieli problemów.
Szczerze powiedziawszy nie wiem czy nie znał prawa czy w razie czego nie chciał, żeby nasi główni bohaterowie wyciągali od niego później odszkodowanie. W każdym razie Stasiu z Patrykiem uznali, że jeśli nic im nie będzie to pójdą, żeby nie mieć później popsutego dnia spędzonego na pogotowiu a później na przesłuchaniach policji.
Tak jak postanowili tak zrobili – sprawdzili się dokładnie czy nie leci im krew oraz czy mają wszystkie kończyny[29]. Patryk postanowił, że ostatni raz spróbuje poszukać swojego telefonu i… bingo! Po przegrzebaniu całej ziemi jaka znajdowała się na dachu samochodu w końcu wymacał telefon. Następnie poszli do zamkniętej bramy, przeskoczyli ją i wyszli na most nad autostradą. Tam z góry widzieli jak dojechała laweta i zaczęli spokojną i chłodną rozmowę o tym jak się czują oraz co dalej zrobią. Patryk naciskał, żeby wyjść na krajową „dziewięćdziesiątkę czwórkę”, żeby rodzice, którzy usłyszą za chwile co się stało nie musieli jechać po jakichś pipidówach.
Ale zanim to się stało to Patryk wyciągnął telefon, który nosił na sobie ziemię spod której został wyjęty i przedmuchał go. Zatrwożony stanem baterii włączył GPSa, który przy tak niskim stanie baterii wolał zrobić sobie siestę i zadzwonił do mamy:
– Cześć mamo! – powiedział jakże pogodnym głosem – Ja i Stasiu jesteśmy cali zdrowi i nic nam nie jest, ale mieliśmy dachowanie i… mamy sobie szukać noclegu tutaj czy przyjedziecie po nas?
Oczywiście Patryk wiedział jaka będzie reakcja, bo każdy kochający swoje dziecko rodzic zrobiłby tak samo – czyli przyjechał.
Po telefonie, nieco uspokojeni, że nie muszą się niczym martwić postanowili podejść do najbliższego domostwa, gdzie się świecą światła i zapytać o nazwę miejscowości, w jakiej mieli okazję przeżyć Śmiertelną Imprezę Rozkręcaną Przez Samochód Na Autostradzie, oraz o drogę na krajówkę. Światła w domach były najważniejszą informacją, bowiem była już 23:30 może później. Być może ludzie nie spali bo oglądali jakieś mistrzostwa w piłce nożnej, być może mieli spotkanie rodzinne – dla naszych bohaterów nie miało to większego znaczenia: świeci się światło, więc nikogo nie obudzimy, a to znaczy, że ktoś nam otworzy!
-Ding dong! – zawył dzwonek do drzwi.
Chwilę później otwarła im kobieta w nie aż tak sędziwym wieku.
– Dobry wieczór, my… nic nie chcemy… nic nie potrzebujemy… – mówił bardzo ostrożnym tonem Stasiu – chcielibyśmy wiedzieć…
W tym momencie z za pleców starzej pani wychylił się młody chłopak.
-…jak nazywa się ta miejscowość i jak dojść do krajowej 94 – dokończył.
W ciągu tych ostatnich słów z za pleców pani zaczęli dosłownie wylewać się mężczyźni. Co jeden to większy i bardziej groźny. Jeden nawet wyglądał jak typowy.. oceńcie sami: Kolor skóry nie należał do najjaśniejszych. Nie był też ciemny. Był połączeniem tych dwóch z domieszką koloru skóry naszych dalekich wschodnich sąsiadów. Standardowo czarne włosy i… typowa dla tej kultury czarna, gęsta broda. Reasumując: Wyglądał jak stereotypowy terrorysta. W dodatku zaczął nam udzielać odpowiedzi.
– Michałów, a jak na krajówkę…? Na skrzyżowaniu w lewo, a na następnym prosto i dojdziecie.
To było dziwne spotkanie. W dodatku brzmiało to jakby owa droga miała by być tuż za rogiem.
Z tą myślą poszli przed siebie.
Po drodze musieli zmierzyć się z Duchami, które nie odpuszczały im na krok.
-Słyszysz?
-Słyszę.
– Poświeć. Zobacz.
-ehh…
Światło latarki leniwie wylało się na pobliskie pole pszenicy. Niestety nic tam nie było. Szli dalej… Szli i szli… A obok.. Szło, coś szło…Oni się zatrzymali, a to coś razem z nimi. Ostatecznie okazało się, że te duchy to zwykłe sarny, które nie mają co robić w środku nocy. Szli tak może z 2 godziny. Krajówka niby była obok… ale tak jakby nie była. Widzieli stacje benzynową, widzieli światła, ale jak tam dojść? Żadnej drogi tylko szczere pola. W końcu dostali telefon, że za niedługo będzie transport. Siedli więc na krawężniku największego skrzyżowania.
Parędziesiąt metrów przed nimi była dwójka mężczyzn. Wyglądali jak typowi harleyowcy. W dodatku trzymali w rękach puszki i coś pili. Patryk wspomniał o tym Stasiowi, a ten dopiero wtedy ich spostrzegł – nic dziwnego, byli bardzo zmęczeni. W pewnym momencie panowie harleyowcy zaczęli się do nich zbliżać. „Ciekawe czy nas zaczepią..?”
Zaczepili…
– Wszystko w porządku?
– W sumie teraz już tak, ale niedawno nie było.
– Czegoś wam potrzeba?
– Niee, dzięki.
– Na pewno wszystko gra?
– Tak, na pewno, dzięki za troskę.
– Aha to dobrze, że jest ok. Na razie!
– Na razie!
Tego nikt się nie spodziewał. Nie oszukujmy się – było to Wypizdowo Wielkie[30] i środek nocy. Dodać do tego alkohol i człowiekowi krążą czarne scenariusze po głowie. A tu? Tutaj puzzle rzeczywistości zostały chyba źle poukładane. Przybysze, nie dość, że byli przyjacielsko nastawieni, to jeszcze wykazywali oznaki troski! Pięknie jest żyć w przeświadczeniu, że dobrych ludzi nie brakuje. Paręnaście minut później Harleyowcy wracali pozdrawiając bohaterów krótkim „yo”.
Bardzo długą chwilę później przyjechali rodzice Patryka wraz z siostrą. Powrót odbywał się bez szału. Bez dachowania. Bez żadnej niebezpiecznej sytuacji. Po prostu o godzinie 6 rano dojechali do domu, wzięli kąpiel i walnęli się spać marząc o kolejnych Wielkich Podbojach Nowych Ziem…
***********
EPILOG
Dziwnie pisało się w trzeciej osobie. Trochę ponosiła mnie fantazja i pisałem bzdury, ale nie zamierzam z nich rezygnować w przyszłości – mam nadzieję, że z czasem staną się bardziej wyrafinowane i trafiające do Was – Czytelników. No i oczywiście mam nadzieję, że się Tobie spodobało! A jak nie to daj mi jeszcze jedną szansę i przeczytaj coś jeszcze – a nóż widelec się spodoba.
Na koniec chciałbym jeszcze podsumować parę kwestii. W szczególności jedną – tę śmiertelnie ważną!
Ale zacznę od praktycznie nie ważnych. Warto czasem spojrzeć na mapę pod względem poligonów wojskowych czy parków krajobrazowych, żeby później nie okazało się, że nie ma się gdzie spać albo, że właśnie mija się tabliczki w stylu „nie wchodzić. Przebywanie grozi śmiercią”. Oczywiście mija idąc z kierunku, przed którym przestrzegają. Choć z drugiej strony osobiście i tak uważam, że spontan jest najlepszy.
A teraz Śmiertelna Sprawa. Może komuś te spostrzeżenia uratują tyłek w przyszłości.
Nie widziałem nic dziwnego w tym, że gościu widząc mnie z plecakiem i kartonem zapytał gdzie jadę. I dalej nie widzę nic dziwnego, choć moja mama postrzega to wręcz przeciwnie. Później podczas czekania na Stasia wyczułem alkohol ale… No właśnie jest to ale, które zbiło mnie z tropu. To nie był taki alkohol wydychany tylko to był zapach wody kolońskiej. I dlatego czerwona żarówka zgasła równie szybko jak się zaświeciła. Kolejnymi lampkami było popisywanie się kierowcy, ale później zrobiło się naprawdę spokojnie. Mimo to uważam, że mogliśmy nie mieć takiej sytuacji. Po pierwsze z tego co mówił kierowca podczas jazdy auto było ledwo co kupione (za 2 tysiące!) – pewnie miało przegląd (choć kto wie?) ale nie był sprawdzony stan opon itd. Swoją drogą był to Volkswagen Passat Combi prawdopodobnie przerobiony na gaz bo miałem wrażenie że samochód nie umiał jechać więcej niż te 140 a silnik wył jak czarownice spalane żywcem w średniowieczu. Po drugie niepokojące kołysanie się samochodu i stukanie. Po trzecie – kto wie czy gdyby kierowca nie popisywał się to opony wytrzymały by jeszcze trochę. One naprawdę były poddane różnym naprężeniom w ciągu tego krótkiego czasu a dodając do tego możliwość stania samochodu przez dłuższy czas to same opony mogły być zbutwiałe. AA.. bo chyba nie wspomniałem – powodem wypadku była pana lewego tylnego koła.
Po czwarte – faktycznie mieliśmy okazję na stacji benzynowej zrezygnować z transportu. Uświadomił mnie o tym Stasiu 5 miesięcy później przy jednej z rozmów. Następnym razem będziemy już mądrzejsi o ten fakt.
I takie drobne przemyślenia na przyszłość:
- Jeśli nie czujesz się bezpiecznie z gościem, spróbuj zagadać, żeby zmienił styl jazdy albo… po prostu poproś, żeby Cię wysadził. Myślę, że lepsze jest wysadzenie kogoś na pasie awaryjnym w środku nocy na autostradzie niż narażanie swojego życia.
- Nie ignoruj czerwonych lampek i składaj je do kupy. Wiąż fakty i podejmuj odpowiednie działania (patrz punkt pierwszy).
Ameryki nie odkryłem, ale nie każdy może zdawać sobie sprawę z niektórych rzeczy. Ja nadal mam zamiar jeździć i zwiedzać – z resztą tydzień po tej wyprawie jechałem już do Włoch na kolejną wyprawę autostopową.
******************
[1] Jak powszechnie wiadomo czerwone samochody jeżdżą najszybciej.
[2] Będąc szczerym, muszę przyznać, że nawet się nie przydało, bo kierowca zatrzymał się na kartkę z kategorii „sztuka współczesna”* – czyli tę od Patryka.
*Sztuka współczesna to bardzo dziwny twór. Wchodzi się do muzeum i zwiedza. Komuś bezwiednie spadnie telefon i zostanie w tym samym miejscu do końca dnia. Nikt go nie ukradnie. Nawet w Polsce! Oczywiście kiedy właściciel będzie chciał się po niego wrócić będzie musiał przepchać się przez tłum ludzi podziwiający tenże telefon. Po przepchaniu się przez tłum drugi raz człowiek traci mnóstwo energii dlatego szuka miejsca na siedzenie. Logiczne jest wyjście do poczekalni. Na szczęście ktoś mądry postawił krzesło przy jednej ze ścian muzeum. Później musiał doczepić obok karteczkę „To nie jest dzieło sztuki. Można siadać”.
[3] Oczywiście jest to zmyślony żart na potrzeby tego opowiadania, mający na celu jedynie uzmysłowić czytającemu, że bohaterowie nie zbyt przejęli się tym poligonem przy okazji żartując sobie z tego.
[4] A raczej metalki.
[5] Musicie wybaczyć narratorowi takie nieśmieszne żarty, ale czasem ciężko jest go powtrzymać.
[6] Znawcy polskiego zapewne zdzielą mnie za wielką literę na początku tego słowa ale… po prostu uosobiłem to zjawisko… a właściwie samo się uosobiło i zmaterializowało w postaci tego kierowcy.
[7] Oczywiście autor tekstu musiał wtrącić swoje trzy grosze i zasiać ziarenko dezorientacji u czytelnika. Ten tunel to najzwyczajniejsze i chyba najczęściej spotykane zwykłe przejście nad Polską plażę. Czyli nic innego jak ścieżka między drzewami wyścielona piaskiem.
[8] Gorąc to taka postać, która nie ma litości dla wielu śmiertelników. Na naszych szerokościach geograficznych występuje najczęściej latem i ma w zwyczaju porywać Urodzaje rolników, robić sobie ogniska po czym uznawać, że fajnie byłoby, gdyby fojera* była większa. Skutkuje to oczywiście wielkimi pożarami. Krążą legendy, że Gorąc robi to w celu przywołania swoich pozaziemskich przyjaciół… Szkoda tylko, że w tym samym czasie wysyła moich ziemskich przyjaciół w zaświaty.
*fojera czyli ognisko
[9] Wiatr i Chłód to takie Romeo i Julia tylko, że trochę niedorobione. Wiatr jako dumny hultaj próbuje poderwać Chłód, który przed nim ucieka. Czasem, kiedy są zmęczeni, nie uciekają szybko i jest przyjemnie, ale tego dnia organizowali sobie zawody w kto szybciej biega. Linią mety była linia lasów, która oddzielała ląd od morza.
[10] Jest to cena jaka wychodziła na głowę! Nad morzem można wynająć pokój już od 20 zł za osobę (choć i tak najczęstszą ceną jest 30-35zł od osoby).
[11] Wiem, że mało kogo to obchodzi, ale obrady Jednoosobowej Rady Kilkunastoludziowego* Państwa w postaci Patryka są bardzo ważne, dlatego nie mógłbym o nich nie wspomnieć.
*Tych kilkunastu ludzi znajduje się w jednym ciele, a ich imiona to po prostu Ja, Ja albo dla odmiany Ja. Kiedyś jak będzie lepsza okazja o nich wspomnę… Jednak ostrzegam. To długa i bardzo pokrętna historia.
[12] Nie od dziś wiadomo, że ludzie, których powszechnie nazywa się złodziejami tak na prawdę nie kradną rzeczy żeby komuś zrobić przykrość. To my im te rzeczy darujemy tylko po to żeby na świecie zapanowała radość. Radość u osoby okradzionej, że mogła podarować komuś bezinteresownie rzecz i radość u złodzieja, że będzie mógł z niej zrobić jakiś lepszy pożytek. Czyż to nie wspaniałe?
[13] Bezpieczni ponieważ tuż obok nich był bunkier. Prawie – ponieważ był zamknięty.
[14] Zdanie Stasia twierdziło, że nie da się dostać na stację benzynową w bezpieczny sposób i trzeba będzie przebiegać przez autostradę sprawiając zagrożenie nie tylko dla nich samych, ale także dla innych (w tym również dla ichniejszego portfela, który mógłby się uszczuplić, gdyby złapała ich policja). Z kolei Zdanie Patryka obstawiało, że nie ma tyle czasu, żeby tracić go na niepotrzebne dziesięciominutowe wędrowanie inną drogą, tym bardziej, że na stację na pewno da się dostać jego drogą.
[15] Isamu to Jutubowy Gejmplejer i ten gościu wyglądał dokładnie tak samo jak on.
[16] Jest to nawiązanie do pewnego Polskiego polityka, który wpadł na taki genialny pomysł – na szczęście na chwilę obecną nie ma na tyle władzy żeby realizować takie kuriozalne pomysły*.
*Wybaczcie narratorowi tę polityczną wstawkę, ale ta sytuacja w pełni oddaje minę jaką wtedy zrobił Patryk. Po prostu WTF**!?
** Skrót od What The Fuck!? Czyli delikatnie tłumacząc z angielskiego „Co tu się wyprawia!?”
[17] Jest to określenie zaczerpnięte z książki Sir Terrego Pratchetta. Znaczy tyle samo co… dobrze znane wszystkim słowo zaczynające się na „k” a kończące na „urwa”.
[18] Nie wiem jak dla Was, ale mi to zaimponowało bo nie miałbym ani sił, ani chęci, żeby biec z plecakiem.
[19] Taki oto dziwny przypis, który nie odnosi się do żadnego słowa. Nie wiedziałem jak to ująć dlatego wstawiłem sobie takiego samotnika. Niestety jako iż ja – czyli Patryk – jestem autorem tego tekstu to znam tylko swoje odczucia i następne parę zdań będzie opisywało tylko Patrykowe odczucia, gdyż jak już zostało to wspomniane są mi znane, w przeciwieństwie do Stasiowych*…
*No dobra. Znam też te Stasiowe, ale poznałem je podczas… z resztą dowiecie się w swoim czasie.
[20] Na szczęście wścibski Patryk spoglądał na licznik i okazywało się, że gościu nie jedzie szybciej niż 140
[21] Tutaj Patryk zastanawiał się również nad tym, czy będą musieli jeszcze łapać stopa w tym korku, bo ten ziomek wjedzie w to Audi.
[22] Tak po paru miesiącach w jednej z rozmów przyznał Stasiu.
[23] Jaskinia Mylna to taka jaskinia w Tatrach gdzie jest pełno różnych odnóg, które nigdzie nie prowadzą. Podobno można się tam zgubić i zadomowić w niej na wieki…
[24] Szczerze powiedziawszy nie wiem ile wtedy jechali nasi bohaterowie, bo w tym samochodzie bardzo czuło się prędkość, ale na pewno nie było to mniej niż 60km/h.
[25] Może to było 10 sekund a może to była 1 sekunda. Wtedy czas przestał istnieć i mimo szybkiego przebiegu wydarzeń zdawał się stanąć w miejscu.
[26] Niestety kamerka odmówiła posłuszeństwa i nic się nie nagrało.
[27] Niektórzy powiedzieliby, że lepiej nogą ale… Lepiej mieć niesprawną rękę aniżeli nogę. Na rękach przecież nie chodzę.
[28] Ostatnio usłyszałem, że już tak się nie mówi. Teraz mówi się wixa. Chyba jestem już stary…
[29] Śmiejcie się, ale człowiek, który dozna szoku powypadkowego może nie mieć ręki i tego nie zauważy. Nawet najbardziej racjonalne argumenty innej osoby mogą jej nie przekonać. Niestety tak to bywa.
[30] Narratora poniosła po raz kolejny fantazja. Naturalnie chodziło mu o Lewin Brzeski, który z pewnością jest bardzo ładną i przyjemną okolicą… ALE NIE O GODZINIE 2:30 W NOCY POŚRODKU NICZEGO!!!
One thought on “Autostopem nad Bałtyk i 30 sekund grozy…”
Hey there, I love all the points you made on that topic. There is definitely a great deal to know about this subject, and with that said, feel free to visit my blog 94N to learn more about Cosmetics.
Preston Fum