Wczorajszy dzień przyniósł wiele rozrywek, ale tym samym był męczący. Rankiem poszliśmy nad morze popływać, później spędzałem czas z Markiem.
Uczyłem go grać mojej piosenki na gitarze, gdyż bardzo mu się spodobała. Później pouczyłem go węzłów. Byłem zdziwiony jak szybko wszystko łapał. Niesamowicie szybko przyswaja wiedzę.
– Bo mam dobrego profesora! – podbudowywał mnie Marek.
Graliśmy również w ping-ponga. Całe szczęście, że poziom był wyrównany. Ja ogólnie nie potrafię dobrze grać w pingla, więc jak dawno dawno temu grało się z kimś w szkole to zawsze przegrywałem. Tutaj nie było inaczej, z tą różnicą, że różnica punktów nie była duża.
***
Po południu bardzo zbierało mnie na sen. Po prostu oczy się kleiły i nic nie mogłem konstruktywnego zrobić. Przesiedziałem ten czas na komputerze z myślą „jeszcze chwila i idę spać”. Szukałem alternatywnego sposobu do sformatowania mojego tabletu.
Mój tablet działał fabrycznie na dwóch systemach – android 4.4 i windows 8.1. Niestety jego pojemność to 32gb pamięci. Naturalnie przy zainstalowanych dwóch systemach pozostawało mało miejsca na moje własne pliki i aplikacje (kiedy windows 10 się rozrósł to zostało mi i tak ok 1gb). Przyzwyczajony do windowsa usunąłem sobie zgodnie z instrukcją androida, jednak wciąż mi było mało. Postanowiłem, że spróbuję zainstalować windows 10. Tak też zrobiłem i wszystko działało pięknie aż do wyjazdu. Na wyjeździe okazało się, że wiesza się word, z którego często korzystam do pisania postów, czasem karta sieciowa nie widzi sieci wifi i co najgorsze – zwolnił po jakimś czasie.
Niestety partycja recovery (czyli ta do odzyskiwania systemu) nie chce się za żadne skarby uruchomić mimo iż została kompletnie nienaruszona. To zmusza mnie do zainstalowania windowsa z pendrive’a. Niestety nie posiadam na wyjeździe huba usb i klawiatury usb co sprawia mi niemały problem. Kombinowałem, żeby zainstalować samego androida, ale z tym też nie dało rady.
I na takim szukaniu i bawieniu się w „jak zrobić to inaczej” minęło mi całe popołudnie.
***
Marek bardzo chciał iść tego dnia na spacer, ale dla mnie było za gorąco, żeby gdzieś się ruszać, więc obiecałem, że pójdziemy wieczorem.
Wieczorem, gdy Pierre wrócił z pracy, poprosił mnie o instruktaż obsługi whatsapp’a a następnie pojechaliśmy do sklepu po linkę do kosiarki, bez której nie mogłem dalej pracować. Przy okazji jazdy do sklepu zaprosił mnie i moich rodziców na przejażdżkę. Myślałem, że będzie to krótka przejażdżka.
Pierw w sklepie kupiliśmy linkę i rękawiczki. Chciało mi się śmiać z pracownika, który sprawdzał grubość linki zwykłą miarą budowlaną a nie suwmiarką. Nie miałbym problemu z mierzeniem średnicy przez pracownika tym co jest pod ręką gdyby nie fakt, że średnice tych linek różnią się o 0.2mm.
Następnie odwiedziliśmy rodziców Pierre’a, którzy byli bardzo gościnni. Mama Pierre’a cały czas nas czymś częstowała. Tam miałem okazję pierwszy raz napić się najlepszego portugalskiego wina Porto (a przynajmniej tak się mówi). Wino to było słodkie, co mi jak najbardziej odpowiadało i muszę przyznać, że jest wyborne. Nie pijam wytrawnych czy półwytrawnych win – po prostu nie lubię. Nawet większość półsłodkich win mi średnio smakuje, dlatego to wino swoją słodkością idealnie wpasowało się w moje gusta.
Następnie pochodziliśmy po okolicy, która jest przepiękna. Okolica ta to miasto, które po rewolucji Francuskiej oddzieliło się od Ste. Maxime. Wygląda jak cicha spokojna francuska wieś, ze swoim śródziemnomorskim klimatem. Domy mające pstrokate kolory i oplatane przez latorośle, wąskie uliczki z zakrytymi dziurami, żeby móc ważyć towary, studnie z wodą pitną, ich ulubione krzewy czyli oleandry i wiele wiele innych.
Ciekawe były również drzewa. Drzewa w maskowaniu „desert”. Były to platany. Doprawdy ciekawe drzewa.
Zwiedzaliśmy również winnicę. Wielkie urocze winnice, które ciągną się aż po horyzont, który zasłaniają wzgórza.
Byłbym zapomniał: w okolicy miała dom jedna z żon Johnego Deepa. Został sprzedany za niemałą sumkę!
Gdy wróciliśmy byłem padnięty. Niestety musiałem odmówić Markowi wieczornego spaceru, z czego chyba nie był zadowolony, gdyż bardzo chciał iść. W tym czasie kiedy mielibyśmy iść miałem lekcję hiszpańskiego. Po lekcji siedziałem do nocy na komputerze i pisałem ze znajomymi.
***
Następnego dnia rano wziąłem się za robotę. Nie było łatwo, ponieważ zmęczenie dało się we znaki. Jak już wspominałem z kosiarką nie mogę przesadzać, żeby nie przeszkadzać wczasowiczom, więc moje rano zaczęło się około 9. Skosiłem trochę trawy, poplewiłem i posprzątałem po dzikach, które uparcie niszczą ogródek. Zajęło mi to nieco ponad godzinę. Później śródziemnomorskie słońce zaczęło się upominać, więc musiałem odłożyć pracę na później.
W tym czasie nic szczególnego się nie działo. Odsypiałem zmęczenie a później znowu trochę porobiłem w ogródku i nauczyłem Marka kolejnego węzła.
Lekcja hiszpańskiego jak zwykle przeleciała raz dwa a po niej ja próbowałem sobie przypomnieć piosenkę „The Fray – You found me” na pianinie. Za Chiny nie potrafię sobie przypomnieć jakie akordy były na refrenie. Jutro spróbuję znowu.
Po tej czynności zjedliśmy przepyszną kolację. Pierre zrobił grilla a Iwona zrobiła sałatki z cukinii oraz sałatkę grecką, ciasto jabłkowe (które jest banalnie proste i muszę go kiedyś spróbować! 150g mąki, 75g margaryny i 120 g cukru. Zmieszać, dodać jabłek i wsadzić do piekarnika.). Dodatkowo Marek wyciągnął lody a my daliśmy melona na stół.
Na deser Ania zaczęła grać na pianinie. Dosiadłem się obok i wtapiałem się w dźwięk wydobywający się spod palców Ani. Później Ania zagrała razem z Iwoną, Iwona razem z Oliwią a na koniec zagrała sama Iwona. Aż zacząłem żałować, że przerwałem naukę na pianinie…
***
Dziś również sfinalizowała się sprawa z reklamacją słuchawek. Ogólnie ze sprzętem elektronicznym na wyjazd mam same nieszczęścia. Dzień przed planowanym dniem wyjazdu popsuł mi się ekran na telefonie, podczas wyjazdu tablet zaczął strzelać fochy, na wyjeździe zgubiłem po raz kolejny zaślepkę z kamerki. Jakby tego było mało,specjalnie kupione słuchawki na wyjazd przestały działać poprawnie (jedna słuchawka nie działa).
Korespondencja ze sklepem chińskim przebiegała bardzo sprawnie o czym już pisałem. Odpowiedzi w bardzo uprzejmym stylu i na najwyższym poziomie.
Generalnie korespondencja wyglądała w skrócie tak: pytam na czacie co zrobić i dostaję odpowiedź, żeby wypełnić formularz. Dostaję odpowiedź z prośbą o film, na którą się zirytowałem bo jak mam przedstawić niegrającą jedną słuchawkę? Odpisali mi, że potrzebują dowodu. Ostatecznie znalazłem sposób i wysłałem film. Kolejny email pytał czy akceptuję ponowną wysyłkę przedmiotu na co odpisałem im, że nie ma mnie w domu i jestem w podróży i nie wiem co będzie jutro. Emaila zakończyłem pytaniem czy mają jakiś inny pomysł. Zaproponowali mi całkowity zwrot pieniędzy na co wyraziłem zgodę.
Jestem szczerze zdziwiony reakcją i szybkością podejmowania decyzji przez sklep.
***
Pod koniec dnia, kiedy zasiadłem do pisania postu usłyszałem głośny huk. Chwilę później kolejny. I kolejny. Przestraszony myślałem, że znowu jakiś muslim paraliżuje Francję. Wstałem z siedzenia i zwróciłem się ku wybuchom. Na szczęście okazało się, że to tylko fajerwerki. Może dziś jest jakieś święto…?
Leave a comment