Ikona Argentyńskiej Patagonii. Mała mieścina w górach, przez którą przelewają się dziennie setki turystów. Niestety pierwszego dnia trafiłem znowu na deszczową pogodę (a właściwie cały czas w niej byłem od El Calafate) więc morale docierając do dna rowu Mariańskiego zaczęło kopać dziurę.
Robiło to tym szybciej im bardziej byłem mokry wchodząc na pobliskie punkty widokowe, z których widziałem… chmury. Na szczęście prysznic na plebanii momentalnie przywrócił je do normalnego poziomu. Noc łatwa nie była bo po godzinie super snu na dworcu zostałem spisany i przegoniony przez policję. Miejsce znalazłem po godzinie. Nieco ryzykowne bo pod naczepą tira, która była w codziennym użytku.
Trudy dni przednich wynagrodziła piękna pogoda następnego dnia, która pozwoliła mi zobaczyć jeden z dwóch sztandarowych szczytów Argentyńskiej Patagonii czyli Cerro Torre. Cała wyprawa była umilana towarzystwem młodego polskiego małżeństwa.
***
W mieście znajdują się co najmniej 4 informacje co jest aż dziwne, ale siedząc pół dnia w jednej z nich nie dziwię się. Wszakże takiego natłoku ludzi dawno nie widziałem. W mieście nawet da się znaleźć hostele za 10 dolarów. Na szlakach znajdują się też darmowe kampingi, a same podejście do punktów widokowych na dwie najwyższe góry nie jest wymagające. Właściwie prawie cała trasa to płaska ścieżka z paroma niedużymi pagórkami.
Patrząc na mapę można odnieść wrażenie że trasy te są trudne, bo czas podawany jest ekstremalnie zawyżony. Np. Dojście do laguna de los tres jest kalkulowane na trzy i pół godziny a tak na prawdę zajmuje niecałe 2 (chyba że nie moim tempem to 2,5h). Sprawia to że spokojnie w ciągu jednego dnia można zrobić dwie najbardziej polecane trasy pod Cerro Torre a następnie korzystając ze skrótu pod Fitz Roy. Ja musiałem sobie odpuścić przedłużenie mojej trasy o Fitz Roy ze względu na nogę i mająca się pogorszyć następnego dnia pogodę (a łapanie stopa w deszczu przy dużej konkurencji a małej ilości aut nie jest przyjemne).
Żeby dobrze zwiedzić park trzeba liczyć od dwóch do 5 dni (w zależności od tempa jakie się ma). Są organizowane też ekstra wyprawy np. na lodowce ale trzeba iść na nie z przewodnikiem a to tanie nie jest. Super ekstremalną trasą wydaje się być trasa przez ogromne pole lodowe prowadząca do Chile.
A i trzeba pamiętać, że niektóre trasy mimo iż nie wymagają przewodnika, wymagają rejestracji ale te informacje łatwo uzyskać w informacji. Podobno są bardzo niebezpieczne choć patrząc na poziom trudności niemalże płaskiej trasy na Lagunę De Los Tres ustawiony na średni śmiem twierdzić, że trasy te nie dorównują naszyn tatrzańskim.
Mimo to jest to póki co najładniejsze miejsce w Patagoni do jakiego dotarlem i myślę, że warto tam przyjechać (aktualizacja: było do czasu kiedy wjechałem na Carretera Austral w Chile). Widok strzelistych gór, które od tak wyrastają między łagodnymi pagórkami jest nieziemski. Nigdzie wcześniej nie widziałem tak stromych gór. No i standardowo zdjęcia kompletnie tracą ten bajkowy widok. Chochlik w moim aparacie musi mieć gorsze dni.
3 thoughts on “#34 El Chalten”
Sądząc z ostatniego zdjęcia – możesz skreślić z listy marzeń “jechać na stopa na pace pickupa” 🙂
M
O tak choć nie był to pierwszy raz 😀 muszę zrobić porządek z tymi marzeniami
Patryk Krupa
Czy mówiąc o chochliku w aparacie masz na myśli coś w rodzaju Magicznego Pudełka Dwukwiata? 😀
Poli