#26 Gwadelupe

Gwadelupa już na wstępie, przy wyjściu z lotniska mnie oczarowała. Parking i deptak a dookoła palmy i ładnie skoszona trawa. Poza tym strefy przemysłowe dookoła lotniska przypominały mi moje rodzinne strony. Pola, skoszona trawa i blaszane hurtownie czy fabryki. Świetne miejsce na nocleg (czasem w nocy usłyszy się głośne MUUUU nad głową, a nad ranem zobaczy krowią rodzinkę, ale to nie przeszkadza).

Wyjście z lotniska.
Wyjście z lotniska.

Jak w każdym szanującym się „województwie” francuskim (Tak. „Województwie” gdyż Gwadelupa to nie osobne zależne państwo. To wciąż Francja włącznie ze wszystkimi benefitami dla członków Unii Europejskiej. Przebywać można do woli, pracować na zasadach unijnych, dzwonić i smsować w roamingu UE itd. To po prostu Francja tylko nieco zagubiona zdala od Europy.) wszystkie informacje są napisane w języku jedynie słusznym – francuskim. Nawet te dotyczące życia a właściwie jego zagrożeń. Ludzi mówiących po angielsku też nie za wiele, choć jest tu wielu turystów i przyjezdnych z innych wysp, więc prawdopodobieństwo spotkania kogoś kto mówi tym językiem jest większe niż w samej Francji.

Tak naprawdę Gwadelupa to nie jedna wyspa. Właściwie są to dwie wyspy – Basse Terre i Grande Terre – oddzielone „rzeką”. Dookoła rozpościerają się pomniejsze wysepki, na które można dopłynąć promem lub swoim jachtem. Północne wysepki wywarły na mnie piorunujące wrażenie gdy leciałem nad nimi samolotem, ale z oczywistych względów finansowych nie popłynąłem tam. Marie Gallante też była rekomendowana przez miejscowych.

Grande Terre to płaska część Gwadelupy. Właściwie szczyci się tylko plażami. Od białych do czarnych. Saint Anne, Saint Francois i Point de Chateaux to trzy miejsca, które polecał mi każdy miejscowy. Nie omieszkałem tam pojechać. Saint Anne może i jest piękną turkusową plażą z białym piaskiem ale pełną ludzi. Jest tam też pare atrakcji typu wieczorny bazar, ale to nie dla mnie. Wzdłuż wybrzeża w stronę Saint Francouis rozpościera się piękny szlak przy morzu. (Przy okazji gra się w grę kto pierwszy wdepnie w krowie łajno.) Ja doszedłem na trzecią z kolei plażę od plaży w Saint Anne. Palmy i drzewa (przez które o mało co nie zginąłem przez swoją głupotę! Patrz Manchineel tree) umilają siedzenie i delektowanie się spokojem. Czasem mućki zamuczą ale tak ma być. Właściwie to mućki na przemian z bykami bo takich rodzinek jest tu pełno. Sama plaża też nie należy do zadbanych. Jest dzika. Pełno wodorostów, piachu nie dużo (ale za to biały). Doskonałe miejsce na ćwiczenie kitesurfing ponieważ woda sięga do kolan przez jakieś 100 m w głąb morza. W wodzie pełno krabów. Podobnie na wybrzeżu. Całą drogę widzi się małe dziury w ziemi. To wielka sieć korytarzy i krabowych dziupli.

Dzika plaża x2.
Dzika plaża x2.
Dzika plaża.
Dzika plaża.
Piękna ścieżka gdzieś 2 km od Saint Anne w stronę Saint Francois.
Piękna ścieżka gdzieś 2 km od Saint Anne w stronę Saint Francois.

A co do drzewa Manchineel… Hiszpanie nazywają rzeczy po imieniu i ich nazwa brzmi „arbol de la muerte” (drzewo śmierci). A dlaczego? Bo jest to najbardziej toksyczne drzewo świata rosnące główne na wybrzeżach wysp karaibskich, Ameryki Środkowej, Florydy i przykaraibskich krajach Ameryki Południowej.

Każda część drzewa jest trująca włączając w to powietrze dookoła. Swoim wyglądem przypomina jabłoń a zapachem kusi do zjedzenia. Wydziela silnie toksyczne soki. Z liści, z gałęzi, z owocu, ze wszystkiego. Pod żadnym pozorem nie można spać w namiocie obok takiego drzewa ani przebywać w jego okolicy szczególnie gdy pada deszcz. Skończy się to groźnymi poparzeniami lub utratą wzroku (a właściwie życia). Smak pięknie wyglądającego jabłuszka jest najpierw słodki a następnie wypalający wszystko o co się otrze kawałek i wyciśnięty z niego sok. Zwykle prowadzi to do wymiotów, gorączki i często do śmierci. W każdym razie zawsze pozostawia uszczerbek na zdrowiu.

Dawniej plemiona przywiązywali jeńców do tych drzew co dawało długą i bardzo bolesną śmierć. Rosną głównie na plażach i mimo ich zabójczej natury są bardzo pożyteczne dla ekosystemu (szczególnie w okresie huraganów). Zabezpieczają ląd i wybrzeże przed wodą i wiatrem co spowalnia dalszą erozję. Oznacza to tyle, że drzew się nie wytnie.

Ognisko z nich to też niezbyt dobry pomysł. Trujący dym może nas najpierw tymczasowo oślepić, a gdy już zaczniemy coś widzieć, zobaczymy wykopany dołek z tabliczką „Ku pamięci. Był z niego fajny koleś” do którego będziemy mogli się położyć i uciąć sobie wieczną drzemkę.

Wprowadziłem nieco grozy ale nie ma się czego bać. Na tej plaży z mućkami też rosną drzewa podobne do jabłoni ale te są dobre. Przynajmniej zjadłem z dwóch owoc przypominający małe jabłko i jeszcze żyję. Większość drzew jest jakoś oznaczona (tabliczkami, czerwoną farbą na pniu, taśmami, obrysem dookoła itd.) choć zdarzają się wyjątki i należy mieć się na baczności.

A tak kończąc wątek „przez które o mało co nie zginąłem przez swoją głupotę!”. Dzień wcześniej zjadłem owoc z drzewa przypominającego jabłoń z lokalsem. Jakoś byłem przestrzeżony, że drzewa są oznaczone, a skoro są oznaczone i zjadłem z lokalsem z nieoznaczonego to wszystko było w porządku. Dzień później wychodząc na główną drogę zerwałem jabłko (tym razem nieco inne i większe od tego co jadłem z lokalsem). „Przecież nic mi się nie stanie, jadłem z gościem wczoraj te jabłka a poza tym nie ma oznaczenia na tym drzewie”. No i rozbolał mnie brzuch…

Całą drogę aż na lotnisko. Tam nieco speszony zacząłem sznupać informacje o drzewie i przeczytałem „najbardziej toksyczne drzewo świata”. Poszedłem więc do apteki zapytać o objawy. Nazwę drzewa przekręciłem, więc trochę zajęło ustalanie o co mi chodzi.

– No właśnie to drzewo. Wiecie jak smakuje i jakie są objawy po zjedzeniu owocu?
– No.. nie bo jest trujące – uśmiechnęły się przerażonym śmiechem ekspedientki pytając dalej – Czy było na plaży?
– Tak.
– Czy wyglądało jak jabłoń?
– Tak.
– Czy owoc przypominał małe jabłko?
– Tak.
– Czy go właśnie zjadłeś? – zadała ostatnie pytane z wyraźnym przerażeniem na twarzy.
– No… tak. Dlatego pytam jak smakuje… – odpowiedziałem równie przerażony.

Poleciała szybko zapytać lotniskowego lekarza w moim imieniu o objawy po czym wyszla i zapytała:

– Smakowalo jak jabłko?
– W sumie nie pamiętam ale chyba tak.
– Bo lekarz powiedział, że ono wypala usta i gardło i w ogóle wszystko, więc jak nie paliło to nie masz się czego bać.

Oddychnąłem z ulgą i poszedłem wtedy jeszcze nieświadomy, że spóźniony, na odprawę. (PS. Brzuch bolał bo od rana byłem na kokosowo pomarańczowej diecie. Z resztą z przerażenia nawet ból postanowił nie sprawiać problemów i poszedł później na długi spacer.)

Skoro plaże mamy omówione to czas na Point de Chateaux. Czyli też plaża, na której zastały mnie ogromne fale, jakieś niedobitki w postaci wystających skał i góra z krzyżem oraz widokiem na okolicę.

Point de Chateaux
Point de Chateaux
Widok z góry.
Widok z góry.
Widok z dołu.
Widok z dołu.

Point a Pitre – czyli stolica wyspy – nie wywarła na mnie wrażenia. Jest to garnizonowe miasto, które w dodatku było parę razy niszczone przez trzęsienia ziemi i huragany. W informacji dostaniemy mapę, na której jest zaznaczony każdy pomnik, ponieważ nie ma za bardzo co tu zwiedzać. Miasto swoim wyglądem przypomina PRL i jest to jeden wielki slums.

Pomnik jakiegoś zasłużonego dla wyspy gościa.
Pomnik jakiegoś zasłużonego dla wyspy gościa.
Sztuka nowoczesna.
Sztuka nowoczesna.
Slumsy
Slumsy
Nie wiem co to, ale mimo że rudera to była piękna.
Nie wiem co to, ale mimo że rudera to była piękna.
Kościół z drugiej strony.
Kościół z drugiej strony.
Kościół
Kościół

Według mnie znacznie ciekawsza jest część górzysta wyspy czyli Basse Terre. Tam zaczyna się prawdziwa dżungla, gorące wody (zarówno morskie (Miejscowość Boullante słynie ze swojego termalnego jestestwa) jak i słodkie w postaci rzek czy bajorek). Czołowym punktem jest wulkan La Soufiere (który tyłka nie urywa). Do tego wodospady. Ludzie polecali trzy: Chute du Carbet, ten do którego schodząc z wulkanu czołga się przez junglę i Grand Riviere, ale w górach jest ich mnóstwo i o wielu z nich wiedzą tylko miejscowi. Przy wejściu na wulkan też znajduje się gorące źródło a obok tabliczka. Dzięki Bogu w dwóch językach, z czego jednym zrozumiałym dla mnie, czyli angielskim. Ja najpierw wskoczyłem do wody, a potem zauważyłem tablice. Nie miałem okularów więc z tamtej odległości nie widziałem co jest napisane, poza tym nie przywiązałem do tego wagi bo „pewnie i tak po francusku”. Gdy wyszedłem i zacząłem czytać zdałem sobie sprawę, że punkt po punkcie robiłem wszystko czego nie powinienem, a właściwie co powinienem zrobić by złapać amebe…

Ameby żyją w wodach powyżej 25 stopni Celsjusza szczególnie na dnie i przy ściankach zbiorników. Wchodzą na każdy sposób do naszej głowy, przebijają się przez błony dostając się do mózgu i śmiejąc się nam do ucha od strony wewnętrznej odliczają 12 dni do zgonu. Nie powinno się zanurzać głowy w takim zbiorniku ani tym podobnych rzeczy. Objawy to bóle głowy, gorączka, sztywnienie karku, wymioty czy senność. Zwykle pojawiają się do 7 dni.

Za chwilę wyjdzie, że na Gładzie nie ma co jechać bo się umrze. Nic bardziej mylnego. Jest to bardzo bezpieczna wyspa. Nawet bardziej bezpieczna niż Polska.

Do tego czekają nas szlaki, gdzie jest miejsce na hamak, by przespać się przed kolejnym etapem podróży. Droga samochodowa przez środek wyspy (czyli przez jungle) też jest niczego sobie.

Nasza ekipa!
Nasza ekipa!
Czynny ulkan La Soufiere.
Czynny ulkan La Soufiere.
La Citerne (jakiś stary krater).
La Citerne (jakiś stary krater).
Przedzieranie się przez junglę.
Przedzieranie się przez junglę.
Pionowa ściana w jungli.
Pionowa ściana w jungli.
Zgubiliśmy sie...
Zgubiliśmy sie…
To ten najwyższy.
To ten najwyższy.
Grande Riviere
Grande Riviere
Boullante
Boullante
Paprotki (normalnie są z 5 razy większe).
Paprotki (normalnie są z 5 razy większe).

Wyspa jest jedną z najbardziej zróżnicowanych wysp na Karaibach i z tego powodu wielu ludzi ją uwielbia. Ja też bardzo serdecznie ją polecam!

No i co by to było za wspomnienie gdybym nie napisał o autostopie na wyspie. Autostop jest tutaj dziecinnie prosty. Na ogół nie ma z nim problemów, a lokalni ludzie są bardzo przyjaźni. Trzeba się tylko nauczyć „Ży ne komprompa. Ży słis Polone.” i można podbijać wyspę. Praktycznie w połowie przypadków zostałem podwieziony w miejsce gdzie chciałem mimo, że cel kierowcy kończył się w połowie drogi do mojego celu. Dziękując za ich dobroć nie raz słyszałem jak z uśmiechem na ustach mówią „trzeba sobie pomagać, ja teraz tobie, ty kiedyś komuś innemu”. Turystów też tu jest mnóstwo. Oczywiście nie spotkałem turysty z innego państwa niż Francja. (Spotkałem Niemki i Austriaczkę w jednym aucie, ale one były tam na wymianie studenckiej.) Do tego jest to pierwsze miejsce w mojej podróży kiedy ktoś zaczął przywoływać polskie sławy takie jak Lech Wałęsa czy Jan Paweł II.

Jak już jesteśmy przy papieżu to warto pamiętać, że msze na ogół są tu w godzinach porannych. Godzina 9 to czas kiedy ostatnia msza na wyspie się KOŃCZY i nie sposób znaleźć później coś innego. A przynajmniej ja nie znalazłem, więc warto być przygotowanym. Niestety nie wiem jak one wyglądały na Karaibach bo nie było mi dane w nich uczestniczyć. Cmentarze też mają zgoła odmienne niż w Europie. Każdy grób to osobny dom. Jakby nasz nieboszczyk chciał wstać i zaparzyć sobie kawy o poranku, albo pooglądać co się dzieje na ulicy. Mały domek umarlaka. Z takimi spotkałem się tylko w jednej malusieńkiej mieścinie w Hiszpanii, a na Gwadzi jest to bardzo popularna forma chowania zmarłych.

Takie mają cmentarze.
Takie mają cmentarze.

Reasumując, wyspa jest nieporównywalnie lepsza od Saint Martin (a już tym bardziej od Sint Maarten!). Ludzie są tu bardzo pogodni i zadowoleni z życia, które sielankowo biegnie przed siebie (dopóki nie przyjdzie huragan). Zróżnicowanie sprawi, że każdy znajdzie coś dla siebie, a tanie loty do Gujany sprawią, że jest to obowiązkowa baza wypadowa dla każdego taniego podróżnika, który chce się tanio i szybko dostać na kontynent Ameryki Łacińskiej. (Bilety samolotowe jak i promowe na inne wyspy to około 100 dolarów, a ceny za samolot na kontynent Ameryki Łacińskiej zaczynają się od 350 dolarów (i zwykle jest to cena przez USA więc Polacy mogą sobie doliczyć 160 zielonych za wizę, nawet jeśli jest międzylądowanie). To śmieszne bo czasem taniej jest wrócić do Europy oddalonej o 5 tysięcy kilometrów niż do Ameryki łacińskiej oddalonej tylko o niecałe 600km, ale to dlatego, że Francja dopłaca.)

Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *