Z domu wyruszyłem rano. Tego samego dnia utknąłem w Czechach i to dwukrotnie. Niestety wiele odcinków było remontowanych a tym samym wiele stacji nie działało. Wiązało się to z długimi wędrówkami i szukaniem odpowiednich miejsc do łapania stopa.
Kiedy nadszedł wieczór rozłożyłem się na pobliskiej drodze do nikąd. Nieopodal myszkował, a właściwie szczurował, szczur. W międzyczasie przyjechał ochroniarz pocykać zdjęcia drogi do nikąd, którą ochraniał. Nie robił mi problemów, kiedy widział, że się tam rozłożyłem, więc i ja spokojnie mogłem spać.
W nocy parę razy słyszałem jak auta tam wjeżdżały i zawracały ale jedno było wyjątkowe. Było wyjątkowo duże, wyjątkowo zawracało i wyjątkowo tam ZAPARKOWAŁO! Był to tir. Narobił sporo hałasu i bardzo mnie przestraszył. On tam zawrócił i na wstecznym parkował! Mógł mnie nie widzieć. Na szczęście stanął i wyłączył silnik. Był na Katowickich blachach i przez chwilę mój instynkt autostopowicza podpowiadał mi, żeby podejść i zapytać, w którym kierunku jedzie. W tym samym czasie przemawiał do mnie inny instynkt – instynkt lenistwa, który kazał leżeć mi w ciepłym posłanku i się nie ruszać. Skoro ja nie mogłem się ruszać to kierowca zrobił to za mnie.
Spałem sobie smacznie, kiedy nagle usłyszałem czyiś głos…
– Dzień dobry! – powiedziałem w letargu wybudzeniownym.
– Oo, Polak! Jak chcesz to chodź do mnie na naczepę. Mogę Ci nawet ją podgrzać.
– Aa nie.. nie trzeba. Tu mi dobrze.
– No jak chcesz ale ja zapraszam. Szkoda, że szybciej nie mówiłeś to byśmy piwo razem wypili.
– Noo zastanawiałem się czy podejść ale zrezygnowałem z tego pomysłu.
– Ja zapraszam na naczepę. Jak będziesz chciał rano wyjść to ją po prostu zostaw otwartą.
– No dobra. Nie będę się martwił przynajmniej o bagaż. Szczerze mówiąc przestraszył mnie pan. Zastanawiałem się czy mnie pan widział
– Ja też się zastanawiałem czy drugiego gdzieś tutaj nie mam pod kołami.
***
Rano dosyć szybko coś złapałem. Byłem na przeładunku i przy okazji 3 razy objeżdżaliśmy objazd. Pierwszy korek był na autostradzie. Postanowiliśmy go objechać drogą krajową równoległą do autostrady. Tam niestety był karambol i znowu zaczął się tworzyć korek. Zawróciliśmy i pojechaliśmy górskimi drogami. Miałem stracha, bo jechanie ciężarówką (a właściwie dzieckiem ciężarówki – coś jak dostawczak tylko trochę większy) po górskich, krętych i wąskich drogach nie należy u mnie do codzienności. W górach zastał nas kolejny objazd. Remontowali most.
Ciekawe ile czasu tak naprawdę zyskaliśmy, albo ile go straciliśmy na tych skrótach. Jakby nie patrzeć moje skróty i objazdy zwykle wyglądają podobnie i też wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle.
***
Na objazdowych wrażeniach nie koniec. Tego dnia zostałem źle wysadzony w niemieckim Erlagen. Po prostu nie dogadałem się z babką, która wysadziła mnie na ogromnym parkingu w centrum miasta a nie na ogromnym parkingu na autostradzie. Musiałem zmienić trasę z Heilbronn na Wurtzburg ale i tutaj wiele nie straciłem. Naskrobałem karteczkę i czekam chwilę po czym podjeżdża samochód i mówią po niemiecku, że tutaj złe miejsce i wezmą mnie w lepsze.
Pełen zaufania pojechałem z nimi. Niewątpliwie miejsce było lepsze ale wszyscy jechali w innym kierunku. Po dwóch godzinach czekania zrezygnowany poszedłem na stację zapytać gdzie najlepiej łapać. Niestety dowiedziałem się tyle ile wiedziałem: tutaj. Siadłem więc na ziemi i zacząłem przeglądać mapę po czym słyszę głos:
– Wurtzburg?
– Ja
– To auto. Poczekaj tylko zapłacę.
Do Wurtzburga jechałem z prędkością ok 230km/h. Niesamowite uczucie.
Podczas tej jazdy padło pytanie o imigrantów. A właściwie zdziwienie, dlaczego Polacy nie chcą imigrantów. Wytłumaczyłem, że boimy się, że będzie to samo co we Francji na co kontrą było oczywiście: we Francji jest wielu Nigeryjczyków i problemy zaczęły się kiedy Nigeria uzyskała niepodległość. Już nie chciałem wchodzić w polemikę na tym śliskim temacie, bo mogłem się poślizgnąć. Teraz żałuję, że nie powiedziałem nic o Ukraińskich uchodźcach, o repatriantach, o tym co się działo w Kolonii czy Szwecji czy chociażby nie przypomniałem sobie o tych rodzinach uchodźców co uciekały do Niemiec po lepszy socjal. Mimo to jak jesteś zdany na czyjąś łaskę to nie wiesz na ile możesz sobie pozwolić, a przynajmniej ja nie miałem wtedy na tyle odwagi.
Kolejne auto również pruło z podobną prędkością i zawiozło mnie o wiele dalej bo koło Karlsruhe. Tam zagadałem do polskich tirowców, którzy śmiali się z wielkiego planu. Kolejny, do którego zagadałem dał mi wodę. A kolejna osoba… to Włoch. Stał i zagadywał do ludzi. Nic dziwnego, gdyż Latynosi mają to we krwi.
On po włosku, ja po polsku. Zabawa na całego. Dostałem piwo i kolejną wodę. Na koniec jakby tego było mało dostałem propozycję matrymonialną… Nie wiem czy chodziło mu o seks z nim czy o seks z prostytutką ale szybko zakończyliśmy znajomość.
Później zacząłem robić wieś. Wyprałem rzeczy w miejscu pobierania wody do baniaków i wziąłem wodę do 2 litrowej butelki po czym poszedłem do pobliskiego lasu gdzie zrobiłem sobie obóz. Tam wziąłem prysznic i o dziwo wykorzystałem tylko litr wody (bez mycia głowy). Niestety w lesie było wiele komarów i byłem nieco pokąsany. Właściwie to nogi miałem całe w bąblach.
***
Noc była spokojna do czasu. Przebudziłem się i spojrzałem w niebo, a tam w oddali widać błyski. Za pierwszym razem nie uwierzyłem więc poczekałem na kolejne i potwierdziły się moje obawy: idzie burza. Szybko pozbierałem śpiwór i najważniejsze rzeczy i poszedłem na stację. W lesie zostawiłem tylko wody, hamak na drzewie i suszące się rzeczy. Myślałem, że burza będzie gwałtowna i szybko przejdzie, ale jak się okazało była bardzo spokojna (wyładowania głównie w chmurach), rozległa i sączyła się deszczem aż do późnego rana.
Pod stacją przekoczowałem do rana skąd zostałem zabrany pod granicę z Francją przy Miluzie.
Tam susząc rzeczy łapałem stopa ale nikt nie chciał brać. Podszedłem do polskiego kierowcy tira, który właśnie tam zaparkował i poprosiłem o podwózkę. Pokręcił nosem, że mam dużo rzeczy, ale powiedział, że mnie weźmie.
Ogólnie bardzo w porządku facet. Dał mi jeść i nawet znalazło się coś na ząb (najbardziej serowy sernik). Wieczorem znaleźliśmy się pod Lyonem, gdzie spotkałem dwójkę autostopowiczów. Wymieniliśmy się zdaniami i poszedłem gdzieś na bok, żeby im nie przeszkadzać. Niestety oni łapali podwózkę przez 2,5h. Miałem nadzieję, że mi jako jednemu pójdzie szybciej ale tak się nie stało. W międzyczasie dostałem dwa napoje od jednego kierowcy. Po prostu podjechał włoski kierowca tira, wychylił się przez okienko i podał mi dwie małe buteleczki schłodzonego smakowego napoju niskoprocentowego. Napój był przepyszny ale niestety druga buteleczka zbiła mi się parę dni później.
Zaczęło padać więc poszedłem rozłożyć namiot. Deszczem postraszyło tylko przez godzinę, ale potem nie chciało mi się go zbierać, tym bardziej, że miałem propozycję od ostatniego kierowcy, że jak nic nie znajdę to on o 5 wyjeżdża i może mnie wziąć do Barcelony.
Na pierwszym postoju dostałem od niego śniadanie. Ding! Kolejny raz kiedy nie musiałem martwić się o jedzenie.
***
W Barcelonie stopowały 3 osoby. Na szczęście oni jechali do Sagarossy więc mogłem łapać stopa w swoją stronę. Umówiliśmy się tak: jeśli ja coś znajdę do Saragossy to daje im cynk, jeśli oni coś złapią na Walencje to dają mi znać.
Chwilę później jechałem już z Hiszpanem (Katalończykiem).
Z kierowcą wymieniłem się numerem i mam mu dać znać, kiedy dojadę do Brazylii oraz zadzwonić kiedy ja będę umiał dobrze hiszpański, a on dobrze będzie umiał angielski
***.
Tego dnia zajechałem aż do Alicante. Ostatni autostop był bardzo pouczający. Jechałem z osobą, która umiała parę słówek z angielskiego. To bardzo mi pomogło w nauce hiszpańskiego, którego się uczę. W dodatku z profilu wyglądał niemalże identycznie jak mój współlokator z mieszkania.
W Alicante był wielki rockowy koncert. Trwał chyba do 2 w nocy.
Nazajutrz utknąłem w połowie dnia na 50km przed Malagą. Nikt nie umiał mnie wziąć. Owszem, były dwie osoby, ale one jechały do Malagi co niestety wiązało się z kolejnymi trudnościami w postaci pieszych wędrówek do wyjazdów albo na stację. Gdyby chociaż były w stanie mnie podrzucić na stację na autostradzie… Jedyną stację jaką mam zaznaczoną na tym odcinku aż do Gibraltaru. Za trzecim razem nie odpuściłem i jednak wziąłem tego stopa do Malagi.
***
Ten jednak był dziwny. Wziął mnie Nigeryjczyk i po chwili mówi:
– 15 euro jest dla ciebie dobre?
– No money.
– Nic?
– Nic.
– Kompletnie nic?
– Tak.
– Oh Gosh.. Ok, wezmę cię…
Po czym zajechał na stację oddaloną od miejsca gdzie stałem jakieś 100 metrów. Wtedy zacząłem się obawiać, że zaciągnie mnie gdzieś do jakiejś bocznej uliczki i ukradnie rzeczy skoro nie mam kasy. To dziwne, ponieważ miał Złotego Ajfona i auto średniej klasy. Prewencyjnie włączyłem sobie telefon i wyciągnąłem gaz pieprzowy.
Po drodze puszczał muzykę z telefonu i strasznie szuszczyło. Tak jakby ktoś wyciął wszystkie pasma a zostawił tylko te wysokie (wtajemniczeni zapewne wiedzą, że w takiej sytuacji warto ściszyć głośność na telefonie a w radiu czy innym urządzeniu wzmacniającym lepiej dać głośniej). Jakby tego było mało miał ją tak głośno, że moje bębenki chciały schować się bardziej w głowę. Do tego był na coś bardzo wkurzony.
– Nie jest za głośno?
– To twoje auto więc nie mój biznes.
Wyłączył muzykę i zaczął ze mną rozmawiać.
– Jak to możliwe, że jedziesz bez pieniędzy?
– Będę pracował po drodze. Póki co dostałem jedzenie od paru kierowców i mam jeszcze te z domu.
– A w Ameryce?
…
I tak rozmowa powoli się toczyła, a ja coraz mniej się obawiałem. Okazało się, że gościu jest prawnikiem, ale zanim mi to powiedział zadał parę pytań:
– Palisz?
– Nie
– Masz coś przeciwko jak zapalę?
– Nie
– Masz przy sobie jakieś dragi?
– Nie
– Jakieś niebezpieczne przedmioty czy coś? Bo wiesz.. nie chcę mieć problemów.
– Bez obaw. Nic nie mam. – przecież nie mogłem mu powiedzieć, że mam rzeczy do samoobrony, ale te są racze legalne więc spokojnie mogłem skłamać bo i tak nie miałby problemów. “Raczej” ponieważ słyszałem, że w Wielkiej Brytanii nie można mieć gazu pieprzowego.
– Pierwszy raz kogoś wiozę i nie chcę mieć problemów.
– Nie ma problemu. Mam paszport więc wszystko będzie dobrze.
Kolejnym stopem była trójka bardzo wyluzowanych i gorących Hiszpanów i jednej Hiszpanki. Nie chcieli mi uwierzyć, że pojadę na Gibraltar stopem, więc cały czas mówił mi, że za jeden euro jest autobus do La Linea, a potem 20 minut pieszo i jestem na Gibraltarze.
Miejsce do którego poszedłem łapać stopa nie było za dobre. Po drodze zatrzymał się marokański francuz i pytał o drogę do Algeciera czyli miasto obok Gibraltaru z dużym portem na statki pasażerskie. Wytłumaczyłem mu co i jak choć było ciężko. Zapytał nawet czy umiem arabski. O mało co nie wybuchłem śmiechem.
***
Chwilę później zatrzymał mi się Litwin, który podwiózł mnie wprost na Gibraltar. Cały czas przestrzegał przed ludźmi.
– Ludzie są dobrzy, ale Latynosi są przyjaźni tylko z zewnątrz. Nigdy nie wiesz kiedy cie wydymają ani co oni naprawdę o tobie myślą. Wiem co mówię. Bądź ostrożny. Obiecaj mi, że będziesz.
Oczywiście obiecałem bo cały czas staram się być ostrożny. Na koniec dał mi 5 euro i pożegnaliśmy się.
***
Gibraltar zrobił na mnie ogromne wrażenie. Ogromna góra oplatana przez mistyczną chmurę. Widok nieziemski i powalający. Moja szczenna była cały czas opadnięta. Piękne połączenie Hiszpanii i Wielkiej Brytanii.
Zwiedziłem mariny i poszedłem szukać miejsca do spania. Wszedłem na prywatny teren i tam się rozłożyłem. Nad sobą miałem ogromną i kłębiącą się chmurę. Obawiałem się, że przy nocnym ochłodzeniu spadnie deszcz ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Ponad to piasek, na którym spałem bardzo brudził. Do dziś mam brudny plecak, śpiwór i namiot.
***
Następny dzień zleciał na poszukiwaniach łodzi. Niestety nie trafiłem z czasem. Wszyscy mówili, że jest troszkę za wcześnie. W prawdzie słyszałem o dwóch łodziach wybierających się na Kanary (i tylko na Kanary) ale nie umiałem się do nich dostać.
Mimo to kapitanowie byli bardzo przyjaźni. Niektórzy nawet sami zaczynali rozmowę. Dowiedziałem się o dobrych wiatrach, które wieją od września do grudnia (wiedziałem o tym wcześniej, ale nie zdawałem sobie sprawy, że nikt nie przepływa na kanary w lipcu) oraz o człowieku, który właśnie zbiera ekipę na przepłynięcie Atlantyku. Z tą różnicą, że siedzi na Kanarach. Dodatkowo kapitanowie polecali Lagos – jest tam duży port i podobno stamtąd najlepiej wyruszyć na Kanary. Za radą kapitana byłem również na stronie ARC ale na chwilę obecną niewiele tam znalazłem.
– Jeśli usłyszę, że ktoś się tam wybiera to dam ci znać. Gdzie mogę cię znaleźć?
– Gdzieś tutaj w porcie będę się kręcił. Dziękuję!
Kapitanowie naprawdę są bardzo pozytywnie nastawieni i pomocni.
***
Rankiem, zanim to wszystko się stało, byłem na Mszy Świętej. Przechodziłem ulicą z zamysłem skoczenia do portu, ale po drodze usłyszałem śpiewy wydobywające się z za muru. Jako iż była to niedziela to skorzystałem z okazji.
Normalnie nie pisałbym o tym, ale ta Msza była wyjątkowa. Może nie jakoś bardzo wyjątkowa, ale zawierała dwa elementy, które mi się podobały. A jeden element nawet taki, który chciałbym, żeby był wprowadzony na naszą polską Mszę.
Zawsze brakowało mi perkusji na Mszy. Byłem na Mszach z bongosami, cajonami, skrzypcami, wiolonczelami, gitarami (nawet elektrycznymi i basem) i innymi instrumentami, ale nigdy nie spotkałem się z perkusją. I zwykle tego mi brakowało.
Jedni powiedzą, że to zabieranie sacrum, ale to samo można było powiedzieć, kiedy powstawał chorał gregoriański czy kiedy ktoś zaczął używać gitary. Świat idzie do przodu i nie mówię, żeby narzucać wszystkim takie msze, ale celowe zabranianie zrobienia jednej takiej mszy w roku jest dla mnie niepojęte. (Tak na dobrą sprawę gitara również nie jest instrumentem liturgicznym i według prawa kościelnego nie powinna być używana podczas Mszy.)
Na mszy na Gibraltarze była perkusja i gitara (zarówno akustyczna jak i basowa). Nie było ich fizycznie (a przynajmniej ja nie widziałem nigdzie rozłożonego sprzętu). Prawdopodobnie muzyka była puszczana z komputera.
Drugim elementem był wyświetlacz. W wielu kościołach bardzo popularny do puszczania tekstu piosenek. Na Gibraltarze dodatkowo było na nim wyświetlane wszystko inne (prawie). Czyli czytania i inne stałe części Mszy.
Ogólnie msza była w języku angielskim (w końcu Gibraltar to terytorium Wielkiej Brytanii), ale niektóre piosenki były puszczane w języku hiszpańskim.
Na koniec zdziwił mnie fakt, że połowa Kościoła wyszła przy rozdawaniu komunii św. Już nie umiem się doczekać południowoamerykańskich Mszy, o których opowiadał pan Cejrowski.
***
Tej nocy rozłożyłem namiot w marinie obok kamperów i zacząłem pisać bloga. Na ogół jeśli nie pada ani nie ma komarów roznoszących niebezpieczne choroby to wolę spać pod gołym niebem, ale w tak uczęszczanym miejscu namiot chroni moje rzeczy. Jeśli ktoś chciałby coś ukraść to musi narobić choć delikatnego hałasu.
Po pewnym czasie usłyszałem motor, który stanął obok mnie i wyłączył silnik. Chwilę później usłyszałem warkot silnika samochodowego i już przygotowywałem się na najgorsze… Najgorsze jednak nie nastąpiło, ale dobrze też nie było.
– Hola, senior, amigo? – wystawiłem głowę spod namiotu a oni dalej – nie możesz tu spać. Musisz iść poza teren mariny, na zewnątrz.
Byłem zły ponieważ był środek nocy a oni każą mi szukać miejsca do spania, ale znalazłem i to w dodatku na terenie mariny. Schowałem się za rozdzielnią.
***
Następny dzień mijał powoli i trochę przytłaczająco. Mój plan był prosty: iść do drugiej mariny na Gibraltarze, popytać i porozwieszać moje CV. W tamtej marinie było mnóstwo osób, które będą przepływały Atlantyk i potrzebują załogi ale niestety było to albo we wrześniu albo na początku grudnia.
Byłem bardzo zdemotywowany. To znaczy, że nie znajdę łodzi do września, a i tak mogę jeszcze szukać tej łodzi przez długi długi czas.
Poszedłem w stronę końcówki Gibraltaru pomyśleć. Po drodze, kiedy miałem przerwę, dosiadł się do mnie Brytyjczyk. Bardzo pozytywnie zakręcony człowiek. Gadaliśmy chyba z godzinę. Ogólnie podróżuje po całym świecie i czasem nawet robi biznes. To dobra rada dla mnie – kupić coś taniej w Indiach albo Maroko i sprzedać drożej w Europie.
Jego podróżowanie jest jednak inne. On ma pieniądze i lata sobie po świecie. Nie potrzebuje wiele bagażu, bo jak potrzebuje coś to po prostu kupuje. Miał ze sobą tylko małą torbę. Jak tylko będę miał odpowiednią ilość pieniędzy to też tak będę podróżował.
Kiedy poszedł postanowiłem, że wracam. Jeszcze nie wiem czy do Polski na parę dni czy pokręcę się po Europie, czy może pójdę na dwa tygodnie do pracy przy jakichś owocach. Póki co jadę do Francji, gdyż tam 28 lipca przyjeżdża moja rodzina, z którą będę do 7 sierpnia. Może zostanę w tym miejscu do 13 sierpnia, ponieważ jest do dom znajomych od mamy.
Co będzie potem? Nie wiem. Zobaczymy.
***
W drodze powrotnej byłem wieziony między innymi przez pewną parę, która szuka pracy po Hiszpanii i jeździ ze swoim całym dobytkiem dwoma autami. Najpierw wzięli mnie parędziesiąt kilometrów a potem jak dowidziałem się, że jadą za Alicante to poprosiłem ich o podwózkę.
Po drodze mieli zatrzymać się u znajomych. Wziąłem więc swoje rzeczy i poszedłem na plażę poczekać półtora godziny. Niestety kierowca zadzwonił do mnie i powiedział, że zostają na noc i wyjeżdżają o 10. Jeśli chcę mogę się zabrać z nimi. Powiedziałem, że skorzystam, bo jest to długi i pewny transport.
Byłem nieco zły na nich ponieważ kiedy było jeszcze jasno to mógłbym coś złapać. Co więcej, szukanie miejsca do spania po ciemku nie jest najłatwiejszą sprawą szczególnie w miejscu gdzie całą noc kręci się życie.
***
Niestety dziesiąta wybiła a oni nie dawali znaku życia. O 10:35 zadzwoniłem do kierowcy ale mnie odrzucił. Pomyślałem, że mnie wystawił i ruszyłem w stronę autostrady.
Parę minut później oddzwonił i powiedział, że za pięć minut wyjeżdżają.
I tak z 10 ostatecznie zrobiła się 11:30. Tyle czasu straconego. Po drodze również mieliśmy co chwilę dłuższe postoje i kiedy wybiła 18 byliśmy dopiero przy Murcji. Moim planem na ten dzień było dotrzeć w okolice Walencji albo nawet Barcelony.
Wiem. Jestem wygodny. Nie mam im za złe, że robili postoje i że z jakichś tam problemów zdrowotnych opóźnili wyjazd, ale jeszcze siedzi we mnie takie coś, co każe mi szybko dążyć do wyznaczonych celów. Taka moja mała niecierpliwość.
Byli bardzo przyjacielscy i troszczyli się o siebie oraz o mnie. Dali mi dużo do jedzenia (w tym jogurt, owoce i chleb z poczwórną ilością sera i szynki) i do picia. Na odchodne dostałem nawet baniak 5l wody, ponieważ byli zmartwieni, ze piję wodę z kranu ze stacji. (Na szczęście po tej wodzie ze stacji nic mi nie było. Co więcej, smakowała jak zwykła butelkowana woda kupiona w sklepie.)
Kiedy zatrzymali się na stacji nieopodal Murcji to postanowiłem, że tam się z nimi rozstanę. Miałem jeszcze około 100 km z nimi ale przy Murcji są drogi, które są swego rodzaju skrótem do Walencji.
***
Tego samego dnia wylądowałem w Torrevieji. Na stacji zatrzymał się gość i powiedział, że może mnie kawałek podwieźć. Nawet zaproponował mi „łyka” swojego napoju. Początkowo nie skorzystałem ale później się skusiłem.
– Co tu robisz, Patryk?
– Jadę do Francji spotkać się z rodziną, a potem znowu na Gibraltar łapać łódź do Ameryki.
– Wow, to wspaniale. Ja też podróżuje ale nie tak jak ty. Popatrz za siebie. To mój dom. Chciałbym kiedyś jechać tak jak ty.
– To może jak będę wracał za 2-3 tygodnie to zgarnę Cię po drodze i pojedziesz ze mną?
– A to nie będzie problem dla kapitanów?
-Nie będzie. Czasem biorą nawet 5 jachtostopowiczów.
– Robiłeś to wcześniej?
-Nie, ale szlaki są przetarte więc bez obaw. Nie ja pierwszy i nie ostatni.
– Bo wiesz… jestem na takim etapie w życiu, że myślę żeby rzucić wszystko i gdzieś pojechać więc zastanowię się nad propozycją. To byłoby wspaniałe! W drodze powrotnej wpadnij do Torrevieji. A tak właściwie, spieszy Ci się dziś? Może przespałbyś się dziś u mnie w domu?
– Jasne! Chętnie.
– Mieszkam przy samym morzu. Spodoba ci się.
I faktycznie spodobało. Piękne miasteczko i piękne miejsce.
Wieczór minął nam na graniu na gitarach i pianinie, śpiewaniu i gadaniu.
– Mój dom jest Twoim domem. Czuj się jak u siebie!
To był pierwszy raz kiedy czułem się u kogoś w domu jak u siebie! Niesamowite uczucie.
Mogłem wziąć spokojnie kąpiel i zjadłem podobno typowe Hiszpańskie danie. Wyglądało jak kasza z mięsem wrzucona do kotła i zagotowana. Było sporo kości. Nie było to danie moich marzeń ale smakowało.
***
Alex nie mieszka w domu sam. Mieszka z trzema innymi ludźmi, którzy bawili się do nocy razem z nami.
Rankiem poszliśmy do sklepu gdzie Alex kupił mi kołaczyka (drożdżówkę czy coś w tym stylu).
– Bierz co chcesz – zachęcał.
– hmm.. nie chcę robić problemu.. – mówiłem zmieszany.
– Jaki problem, Patryk? Bierz co chcesz. Nie krępuj się.
Po powrocie wypiliśmy kawę i czekaliśmy na Antoniego, gdyż on chciał wraz z Alexem mnie odwieźć na drogę.
Antoni codziennie rano idzie ćwiczyć jogę i uczyć innych judo. Później wskakuje do morza i wraca do swoich zajęć.
Kiedy wrócił zrobił mi kanapkę i ruszyliśmy do Alicante. Droga była bardzo malownicza. Po bokach rozpościerały się stawy. Każdy jeden miał inny kolor. A to rdzawy, a to turkusowy, a to błękitny. Niestety za późno zrobiłem zdjęcie przez co nie jest to aż tak widoczne (jak będę wracał to może uda mi się cyknąć lepsze zdjęcie).
Droga była dłuższa niż zakładali, ponieważ nigdzie nie było dobrego miejsca do stania a na płatną autostradę nikt nie chciał wjeżdżać.
Ci ludzie naprawdę mają ogromne serce i są bardzo przyjacielscy. Taka już kultura Latynosów. Nie ważne co mają i ile mają i tak zagadają albo czymś poczęstują. I to zawsze z uśmiechem na ustach.
Oczywiście poczęstunek nie jest tylko domeną Latynosów, ale u nich jest to szczególnie widoczne i częste.
***
Do Walencji dojechałem bez większych problemów. Przed Walencją chciałem wysiąść na stacji ale niestety ta, która była zaznaczona na mapie okazała się być niewidoczna na miejscu. Zostałem podwieziony na wylotówkę z Walencji, ale tam nie za bardzo było miejsce do zatrzymania się. Taki już urok wielkich miast.
Poszedłem więc piechotą w stronę Sagunt, do którego później złapałem stopa.
Następnego dnia znowu utknąłem. Tym razem na stacji przy Barcelonie. Stałem tam 8 godzin, aż w końcu wzięła mnie Szwajcarska rodzina. Jechali do domu i chciałem się z nimi zabrać aż pod Beziers czy Orange, ale ostatecznie wysiadłem w Gironie i poszedłem spać.
Dalsza droga to pasmo dobrych łapanek. Ze stacji w Gironie wziął mnie po raz pierwszy Hiszpański kierowca TIRa. Dotychczas Hiszpańscy kierowcy tylko machali paluszkiem, że nie mogą albo że jadą w inną stronę. Na odchodne dostałem od Hiszpana dwa arbuzy i worek papryczek.
WOW. Dla mnie to był szok. Specjalnie zatrzymał się na stacji i kupił mi takie rzeczy. Jeszcze powiedział “Ty tutaj nie wysiadasz. Wysiądziesz kawałek dalej w lepszym miejscu. A teraz uno momento”. Początkowo myślałem, że tylko jednego arbuza mi daje, ale jak podawał mi plecak to zaraz po nim wyskoczył ze wszystkim co kupił i wręczył mi to.
I tak właśnie podróżuje się bez pieniędzy. O jedzenie nie trzeba się martwić bo samo przyjdzie. Rano zacząłem z jednym jabłkiem, a po 2 godzinach mój plecak był cięższy o dwa arbuzy i papryczki.
Jednego arbuza zjadłem tego samego dnia a resztę rozdałem znajomym rodziców, u których właśnie się znajduję.
***
Do tej pory Francuzi nigdy mnie nie brali i co gorsza nigdy nie mówili po angielsku. Wielu z nich miało pełne auta więc to zrozumiałe, ale było też całkiem sporo pojedynczych Francuzów z pustymi autami. Miałem na nich naprawdę wnerwa i obawiałem się o to, co będzie we Francji. A we Francji…
We Francji byłem wieziony tylko przez Francuzów w dodatku nie stałem dłużej niż 10 minut. Jeden nawet zaprosił mnie do siebie do Montpellier jak będę wracał na Gibraltar.
Droga z autostrady do granicy Ste. Maxime z Les Issambres była dla mnie kolejną zagadką. Obawiałem się, że nic nie znajdę a z autostrady do centrum Ste. Maxime dotarłem jednym autem (małym fiatem do którego musiałem upchać swój plecak). Ściślej rzecz ujmując w aucie były 3 osoby. Bagażnik pełny i tył między osobami pełny. Ja wcisnąłem się na przednie siedzenie. Nie mógłbym tak jechać dłużej niż godzinę.
***
W moim domu na najbliższy czas w Ste. Maxime zostałem przywitany przez rodziców i znajomych rodziców. Teraz czeka mnie ponad tydzień lenienia się w tym mieście i pomoc w pracach przydomowych właścicielom.
Co więcej, Iwona uczy mnie hiszpańskiego więc wyjadę stąd z większym zasobem wiedzy.
Jakby ktoś szukał noclegów w pięknym i malowniczym Francuskim kurorcie to polecam:
https://www.homeaway.nl/vakantiewoning/p651853a
Leave a comment