Po wszystkim przyjechał po mnie Alex i zawiózł do domu swojej mamy. Nie mieszkał już tam gdzie ostatnio mnie przyjął. Nie chciał się wdawać w szczegóły ale napomknął tylko o problemach z właścicielem. Trochę smutno mi się zrobiło, że nie zobaczę Antonio.
Dom jego mamy również znajdował się przy samym morzu. Tym razem była to bardzo duża plaża w Torrevieji.
Kiedy wrócił z pracy ruszyliśmy na wieczorną zabawę na inną całkiem uroczą część Torrevieji. Tam rozmawiałem z Rakhel.
– No past, no future, only present – co w wolnym tłumaczeniu znaczy „nie ma przeszłości, nie ma przyszłości, liczy się tylko teraz”. Nie bardzo zgadzam się z tymi słowami.
„No past” – Jak to nie ma przeszłości!? Przecież jest, była i będzie. Nie można nie brać jej po uwagę. Nie da się tak po prostu odrzucić tego co było. Owszem, można zapomnieć, można próbować nie myśleć o tym, ale to było i nie powinno się wszystkiego zapominać. Z przeszłości wyciąga się wnioski, zapamiętuje dobre rzeczy, a złe porzuca w niepamięć. Przeszłość to skarbnica wiedzy, która nie może nas ciągnąć w dół jakbyśmy byli skuci łańcuchami, ciągnącymi nas na dno oceanu. Przeszłość to my, wraz z całym swoim dorobkiem, z całą wiedzą, i ze wszystkimi bliznami, które pozostawiło po nas życie.
Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować słowa z piosenki mojego ulubionego zespołu (3 doors down – It’s the only one you’ve got): “Your mistakes do not define you now, they tell you who you’re not.” co znaczy “Twoje błędy nie definiują tego, kim teraz jesteś, one mówią kim się nie stałeś.”
„No future” – Jak to nie ma przyszłości? Można żyć jakby jutro miało nie być. Ba! Nawet trzeba! Ale co jak jutro przyjdzie? Trzeba być dobrym, tak jakby to był nasz ostatni dzień w życiu, ale żyć tak, jakbyśmy mieli nigdy nie odejść na tamten świat. Nie można nie mieć perspektyw, nie zabezpieczać się na przyszłość. Nie można lekkomyślnie podchodzić do swoich decyzji jakby jutra nie było. Zawsze trzeba być odpowiedzialnym i myśleć o konsekwencjach, brać to co jest, cieszyć się z tego co się ma i czynić dobro tak, jakby nie miało się do tego więcej okazji.
„Only present” – Tylko teraz… Liczy się tylko teraz. Kiedy już zostawiliśmy złe rzeczy za nami, kiedy wyznaczyliśmy nasz cel, naszą ścieżkę to faktycznie liczy się tylko teraz. Bo tylko teraz mogę zrobić wszystko by to osiągnąć. Nie osiągnę tego w przeszłości, a przyszłości może nie być. Tylko teraz jest czas na pracę nad marzeniami, nad spełnieniem się w życiu. Tylko teraz mogę to zrobić, bo do przeszłości nie wrócę, a przyszłości może nie być…
Tak ja postrzegam to zdanie. Nie jest to to znaczenie, które chciała mi przekazać Rakhel, jest zgoła odmienne bo jak czytaliście ja uważam, że przeszłość jest, tylko nie może się za nami ciągnąć i tym samym nie pozwalać iść do przodu; przyszłość również jest, i jest ważna bo wszystko co robimy ma jakieś konsekwencje w przyszłości a to od nas zależy jak chcemy przeżyć życie – bez brania przyszłości pod uwagę jest to nie możliwe; a życie chwilą to cieszenie się z tego co się ma (bo zawsze mogło być gorzej), i korzystanie z okazji, z szaleństwa itp.
Wiem, że trochę zawile to napisałem, ale takie ma być. Nie da się wszystkiego zawrzeć w jednym określeniu, bo prowadzi to potem do wielu nieporozumień.
***
Następnego dnia rano Aleks zawiózł mnie pod boisko gdzie grał w piłkę nożną. Tam musiałem kawałek przemaszerować na lepszą drogę. Po długiej chwili usłyszałem titek.
– Jedziemy do Alicante
– Biorę! – odparłem bez namysłu. Miejsce, w którym stałem nie było dobrym miejscem. Przede wszystkim dlatego, że były tam dwa pasy i słabo widoczny zjazd na co ludzie nie byli przygotowani. Stanąć po drugiej stronie na drodze do Cartageny też nie mogłem, bo wszyscy jadą bezpłatnymi autostradami – czyli przez Murcję, Granadę itd.
Z Alicante wzięły mnie dwie Hiszpanki. Pytały czy potrzebuję prysznica i relaksu. Odparłem, że nie trzeba. Po pierwsze zależało mi na czasie, a po drugie parę godzin wcześniej brałem prysznic u Aleksa. Później pytały o jedzenie i wodę. Zgodnie z prawdą na pytanie czy jestem głodny odparłem, że tak. Zajechały więc do sklepu i dostałem dwa worki z jedzeniem i piciem. 4,5 litra wody plus 1,5 litra lemoniady dały popalić moim plecom.
– Stacja na której Cię wysadzimy jest bardzo dobrą stacją. Jest tutaj mnóstwo ludzi jadących do Algecieras więc na pewno coś złapiesz. Potrzebujesz jeszcze pomocy w czymś?
– Nie, bardzo bardzo dziękuje!
– Nie ma sprawy!
Zjadłem przepyszną bagietkę. Była ona z serem, jakąś sałatą i boczkiem. Tak się obżarłem, że bolał mnie brzuch do końca dnia. Kiedy ruszyłem na wylotówkę zobaczyłem kolejnego autostopowicza jadącego na Sewille. Miał gitarę i był w wieku około 40/50 lat.
***
Obaj nie mieliśmy szczęścia tego dnia. Wiele samochodów zwalniało by zobaczyć gdzie jadę ale wszyscy jechali do Torrevieji albo Cartageny.
Noc spędziliśmy razem i rano się rozdzieliliśmy. Ja poszedłem na wjazd na autostradę, a on czekał na stacji. W pewnym momencie przyjechał polski TIR więc skoczyłem zapytać o podwózkę, ale… Nie ma sezonu i nikt z Polaków nie jedzie w dół Hiszpanii.
Zrobiłem chwilę przerwy by wysuszyć mokry śpiwór. Obaj chcieliśmy iść do innego miejsca. Francuz poszedł w innym kierunku, a ja postanowiłem, ze jeszcze 3 godzinki postoję na wjeździe a jak to nie wyjdzie to idę do Elche na większy wjazd.
Opłaciło się, i to bardzo. Po kolejnej godzinie stania zatrzymał się Hiszpan, który jechał do Huelvy (przez Sewille). Gdyby Francuz poczekał ze mną dostałby się jednym strzałem wprost do celu.
***
Mój kierowca zaproponował mi obiad. Powiedział, że mam się nie martwic bo on płaci. Nie za bardzo wiedziałem co wziąć. Zobaczyłem, że kierowca bierze ryż z mięsem – czyli moją ulubioną potrawę – i sałatkę. Wziąłem to samo. Do tego zaproponował mi picie, więc wybrałem Cole. Cola okazała się być Colą Zero, więc szybko spojrzałem do lodówki czy nie ma tam normalniej Coli. Nie było. Lekko zawiedziony otworzyłem puszkę i piję… Doznałem lekkiego szoku.
Cola Zero w Polsce jest niedobra. Bardzo wyraźnie czuć brak cukru. Jest wręcz ohydna. A tutaj? Tutaj doznałem szoku. Smakuje dokładnie tak samo jak normalna Cola. Nie wiem czy to przez to, że w podróży jem i piję to co jest, czy faktycznie smakuje jak normalna Cola. Jedno jest pewne – smakowała mi i to bardzo.
Mój ryż z mięsem okazał się ryżem z owocami morza. Nie za barrrrdzo wiedziałem jak się za to wziąć, więc podpatrywałem co robi kierowca. Nie przepadam za owocami morza, ale pomału się do nich przekonuję… (coś trzeba jeść)
Na koniec dostałem picie i jedzenie od kierowcy i wymieniliśmy się numerami.
– Jak będziesz koło Alicante to zadzwoń. Pójdziemy coś zjeść i pić.
– Muchas Gracias (Dziękuję bardzo)
– De nada, amigo! (nie ma sprawy, przyjacielu!)
***
Tego dnia stopa łapałem aż do północy. Byłem w Marbelli więc niewiele mi zostało. W końcu rozłożyłem się z namiotem na nieużywanej drodze i poszedłem spać.
Rano było bardzo fartowne, gdyż po 2 godzinach stania złapałem pierwszego stopa, a późniejsze samochody były kwestią krotkiego czasu.
Ostatnia była Brytyjka pracująca na Gibraltarze. Powiedziała mi ciekawostkę o Gibraltarze i chmurze, która tam prawie zawsze jest:
– Chmura nad Gibraltarem musi być. To ma przypominać Brytyjczykom, że w Brytanii jest często pochmurnie i deszczowo!
***
Chwilę po ewakuowaniu się z samochodu zagadał do mnie backpacker. Okazało się, że jest Polakiem. Szemranym Polakiem… Wspominał o wymiarze sprawiedliwości w Polsce i ukrywaniu się. Nie wiem ile z tego co mówił, było prawdą, ale pokazał mi miejsce do spania na Gibraltarze. Kojarzyłem je z filmów na youtubie. Za miesiąc cała alejka będzie wypełniona namiotami i ludźmi chcącymi przekroczyć Atlantyk. Teraz był tam tylko bezdomny Marokańczyk i on. No i przemytnicy. Z tego co mówił jest tu strefa bezcłowa więc przemyt jest bardzo prosty. I faktycznie chodzi tu dwóch hiszpańskich gości, z cały czas włączonym telefonem. Póki co ani oni mi nie robili problemów, ani ja im więc jest dobrze.
Później pokazał mi łódź na której pracuje i którą za 3 miesiące ma płynąć dookoła świata. Pokazał też prysznice. Znałem te prysznice ale myślałem, że otworzy mi wejście kartą z mariny (w końcu pracował na jachcie), ale nie. Kazał mi skakać przez płot. Nie zrobiłem tego. Nie chcę być kojarzony z takim czymś, szczególnie jak szukam jachtu.
Ulotniłem się szybko do swoich spraw.
Moim celem było rozwieszenie ogłoszeń w marinie na Gibraltarze, znalezienie Nazareth House i biblioteki. To ostatnie szybko znalazłem. Nie obyło się bez problemów, gdyż pierwsze wszedłem do starej historycznej biblioteki, ale później zapytałem się gdzie jest normalna biblioteka i strażnik w uprzejmy sposób mnie pokierował. Biblioteka znajduje się w John Mackintosh Hall. Można tam siąść i na spokojnie skorzystać z darmowego internetu.
***
Następnie poszedłem szukać Nazareth House. Co to jest ten Nazareth House? Jest to miejsce gdzie pomagają ludziom bezdomnym, czy z różnymi problemami alkoholowymi lub narkotykowymi. Ja chciałem iść i zapytać o możliwość pomocy w zamian za jedzenie. Wiem, że rozdają za darmo i że mogłbym sobie przyjść i wziąć jednak nie chciałem robić czegoś takiego. Chciałem pomóc. Długo szukałem tego domu, ale w końcu znalazłem. Okazało się, że cały czas przy nim chodziłem.
Dom ten ma wielki napis u góry „NAZARETH HOUSE” ale idąc tymi wąskimi uliczkami nie patrzę w górę. Okazało się, że to wielka rudera znajdująca się przy niewiele lepiej wyglądającym kościele metodystów oraz niewiele lepiej wyglądających domach wokoło.
Zapukałem do jednych drzwi, później do kolejnych, skorzystałem z dzwonka i nic. Nikt nie otwierał. Postanowiłem, że przyjdę tam następnego dnia rano, w czasie wydawania ciepłych posiłków (czyli około godziny 11).
***
Poszedłem też do mariny popytać i zagadałem do jachtu, który stoi tam od 3 tygodni. Rozmawiałem z nimi jak przypłynęli. Tym razem po krótkiej rozmowie o moim doświadczeniu i przygodach zaproponowali mi płynięcie z nimi. Wymieniłem się kontaktami i ustaliliśmy, że jak coś wcześniej znajdę to mam im dać znać. Płyną na początku października i to od razu na Karaiby (oczywiście przez Kanary).
Wow. Ledwo co zacząłem się orientować i już mam rezerwację! Ale i tak będę szukał dalej czegoś wcześniej. Ten tydzień poświęcę na przemyślenia czy płynąć z nimi i iść np.. na miesiąc do pracy, czy szukać szczęścia gdzieś indziej.
***
Zmęczony wróciłem do mariny w La Linea i rozpocząłem kolejne poszukiwania. Tym razem kapitanowie nie wydają się być tak przyjaźni jak ci poprzedni. Ale.. udzielają informacji.
– Znam 80% łodzi tutaj, bo jestem mechanikiem i elektronikiem. To moja praca. Ale pozwól mi pomyśleć….. Nie znam nikogo, kto płynie w te strony. To znaczy znam jedną osobę, ale ona nie bierze jachtostopowiczów.
Rozmawialiśmy przez dłuższy czas po czym poszedłem przygotować miejsce do spania. Gdy zawinąłem się w swój cieplusi śpiworek (bo noce tu są dość chłodne, szczególnie jak wieje wiatr) zagadał do mnie inny podróżnik.
– Przepraszam, przepraszam. Nie chcę budzić ale mam pytanie.
– Nie nie. W porządku. Nie spałem.
– Czy jest tu bezpiecznie do spania? Mogę rozłożyć się niedaleko?
– Jasne! Skąd jesteś?
– Czeska Republika
– No to po blisku – powiedziałem po polsku.
Okazuje się, że mieszka koło Ostrawy – czyli jakieś 40/50 km ode mnie. Pogadaliśmy jeszcze przez godzinę, po czym poszliśmy spać. Świat jest mały, bo spotkał Słowaków z flagą, którzy mu o mnie mówili. Zaproponowałem mu też, że może schować plecak do mojego namiotu, na co przystał…
***
Rankiem poszliśmy do Maka na internet a później rozeszliśmy się w swoje strony. On do biblioteki, a ja do Nazareth House.
Drzwi były otwarte. Wchodząc przez jedne drzwi dało się zauważyć krzyż i zapach starej kamienicy. Z drugiej strony były drugie drzwi, przez które wszedłem.
– Dzień dobry. Jestem podróżnikiem i wyruszyłem bez pieniędzy w podróż, czy jest coś w czym mogę wam pomóc w zamian za jedzenie?
– Nie! – powiedziała z lekkim zdziwieniem kucharka – możesz zjeść tutaj za darmo. Nie musisz pomagać.
– ale ja chcę. Nie ma nic w czym mogłbym pomóc?
– Nie. O 11 wydajemy ciepły posiłek, czy chciałbyś się napić kawy lub herbaty przed tem?
– Nie dziękuję. Słyszałem o prysznicach. Czy mógłbym się okąpać?
– Jasne. Tu na lewo.
Przed prysznicem zagadał do mnie Brytyjczyk. Po kąpieli skusiłem się jednak na kawę. Siadłem w wielkiej jadalni i obserwowałem. Zauważyłem dwie grupy ludzi tutaj.
Prawie wszyscy ubrani w czyste i dobre ciuchy. Czyści i zadbani, a co niektórzy mają nawet całkiem drogie rzeczy przy sobie i wyglądają, jakby byli co najmniej w klasie średniej społeczeństwa… Pierwszą grupą byli Brytyjczycy, jeden Polak i Portugalczyk). Zachowywali się z kulturą. Jeden palił, ale popiół i pety wrzucał do swojego pojemniczka na takie rzeczy. Bardzo przyjaźni i to właśnie w ich towarzystwie zjadłem posiłek.
Drugą grupą ludzi byli Hiszpanie jak mniemam. Mówili głośno i w pewnym momencie wywołali niemałą kłótnię. Coś wykrzykiwali. Było to tak głośne, że musiało być ich słychać parę uliczek dalej. Co więcej, gdy palili to popiół wyrzucali na ziemię w pomieszczeniu, a pozostałości z peta wyrzucali pod nogi i zadeptywali. Nie wiem jak można tak robić.
W pomieszczeniu tym znajdowało się również pełno jedzenia, które można wziąć. Jakieś ciasteczka, suche chlebki, keczapy, majonezy i inne tego typu rzeczy. Do tego leżały niedaleko też ciuchy. Gdybym wiedział wcześniej nie kupowałbym spodenek do kąpania się przy Elche (bo pierwsze zostawiłem we Francji). Tego dnia również Brytyjczycy powiedzieli mi, że w kościele metodystów rozdają ubrania, więc jakbym chciał to mogę iść. Nie potrzebowałem, więc nie poszedłem. Naprawdę bardzo przyjemnie i kulturalnie się z nimi rozmawiało. Widać było ogromną przepaść kulturową między nimi a Hiszpanami (i nie mówię tu o różnicach kulturowych, tylko o dobrym wychowaniu i życiu w społeczeństwie).
Później poszedłem do biblioteki gdzie napisałem tego posta i naładowałem sobie telefon….
One thought on “#10 “No past, No future, Only present” Czyżby? Nazareth House i szybki jachtostop…”
Witaj Kolego jestem kierowcą tira co jedliśmy kolację i śniadanie na Valencji widziałem twoje śniadanie i moją stopę miło mi,że opisałeś mnie w swoich opowieściach. Będę dalej śledził twoją podróż. Powodzenia Panie Cejroski?. Podam Ci meila mojego syna Huberta Tomaszewskiego.
Anonim