Wtorkowego ranka pracę umilała mi rozmowa z Marynią, która poszła do ogrodu po owoce.
– Jak chcesz, możemy później zagrać w ping-ponga.
– Chętnie! Mam tylko nadzieję, że nie grasz tak dobrze jak Ania.
***
Po skończonej pracy Iwona poinformowała mnie, że następnego dnia jesteśmy zaproszeni na obiad przez pewną panią o imieniu Garonett do Saint Raphael. Moim zadaniem było wybranie dobrej i taniej restauracji – wszakże nie chcemy narażać staruszki na koszty.
Podczas tej czynności rozległ się całkiem głośny krzyk z kuchni. Okazało się, że Ani objechał nóż na pomidorze i obcięła sobie całkiem sporą część skóry na palcu.Na szczęście sytuacja szybko została opanowana. W związku z tą sytuacją musiałem zastąpić Anię w krojeniu warzyw na obiad.
***
Obiad składał się z kiełbasy przywiezionej z Polski (nasze mięso bardzo chwalą w krajach zachodnich) i standardowej sałatki, z tą różnicą, że zamiast kuskusa jest przenica. Nie wiedziałem, że można wziąć sobie ziarna pszenicy i gotować je przez godzinę w wodzie, a później zjeść. Całkiem przydatna informacja na przyszłość.
Na podwieczorek były lody, a ja dodatkowo zostałem obdarowany przez Iwonę tureckimi ciasteczkami, przywiezionymi z Bułgarii, krókwami i cukierkami w opakowaniu ŚDMu. Głupio było mi zabierać takie pyszności, ale cóż taki łasuch jak ja mógł poradzić na “My i tak tego nie zjemy. Weź sobie.” Nie mogłem nie wziąć. Choć przedtem profilaktycznie upewniałem się “na sto procent?” oraz “Nawet na tysiąc i tysiąc jeden procent?”.
***
Znowu dostałem zaproszenie na basen do Agaty (mamy Fannette). Upewniłem się tylko czy będzie Fannette – w końcu Eljot nie mówi po Polsku. Co wiecej będzie się bawił z Markiem i Oliwią, dlatego ja chciałem mieć z kim pogadać.
Na miejscu okazało się, że Fannette śpi. Musiała odespać noc, ale i tak było co robić na basenie. Zjeżdżaliśmy ze zjeżdżalni, bawiliśmy się w “zapasy” a nawet uczyłem Oliwię jak siąść na dnie basenu nie będąc wypychanym przez wodę do góry. Na koniec zrobiłem trochę filmików i zdjęć pod wodą. Tym razem będziecie mogli zobaczyć jak wygląda ten basen z widokiem na morze.
***
Po powrocie poszedłem do wczasowiczów zaproponować ich synowi ping ponga.
-Dzień dobry, słyszałem, że państwo mają syna. Chciałby zagrać w ping-ponga?
-Teraz wątpię ponieważ jest zajęty pisaniem.
-To jak skończy i będzie miał ochotę to niech zapuka do drzwi obok.
Ściemniło się, a kolega nie przyszedł więc zasiadłem z Iwoną do kończenia ogłoszenia. Poszło całkiem szybko, ale nie dlatego, że już mamy wszystko skończone, tylko dlatego, że Oliwka zasnęła nam na kanapie i trzebabyło ją ułożyć do snu.
Wkrótce potem sam położyłem się spać…
***
A następnego dnia rano… Zgadnijcie co robiłem.
Po pracy był czas na przygotowanie się do wyjazdu na obiad. Niestety na obiad jechało 6 osób oraz Marynia, która spotykała się w tym czasie i w tym mieście ze swoją koleżanką. To daje łącznie 7 osób do jednego auta. Na szczęście Pierre miał się spónić i dojechać swoim autem po pracy, a Marek pojechał wcześniej autobusem.
Kiedy byłem poseblykany w łazience usłyszałem prośbę dobiegającą zza okna:
– Patryk, czy odprowadziłbyś Marka na przystanek?
– A o której?
– Teraz.
– Nie ma sprawy.
Zgodziłem się, mając nadzieję, że skoro auobus ma być o 1045 a wyjazd mamy o 11 to zdążę jeszcze wziąć prysznic.
Stojąc na przystanku Marek wyczytał, że autobus jedzie jednak o 11.
Nie zdążyłem wziąć prysznica, za to zdążyłem umyć głowę, żeby choć trochę wyglądać jak człowiek.
***
Obiad jaki sobie zamówiłem to stek z frytkami i sałatką. Niestety ten stek był za bardzo przypieczony i dało się wyczuć wyrazisty smak węgla.Pewnie dlatego, że dziewczyny powiedziały, że chcą bardzo dobrze wypieczony stek, bo nie chcą krwistego. Widocznie kucharz się za bardzo przejął.
Pozostali wzięli sobie małże. Są one podawane w takich dużych garnkach i są całkiem smaczne (Iwona dała mi skosztować). Nigdy nie przepadałem za owocami morza, ale chyba moje gusta pomału się zmieniają.
Na deser chciałem sobie zamówić lody waniliowe ale Pierre skutecznie przekonał mnie, że lody waniliowe mam w domu i lepiej wziąć coś francuskiego. Wziąłem więc tiramisu, które było ciutkę lepsze niż te które miałem okazje jeść w Polsce.
Obiad był bardzo dobry podobnie jak rachunek za niego. Tyle ile pani Garonett wydała na obiad dla naszej 7 starczało mi na nieoszczędnościowe życie przez miesiąc w Gliwicach (razem z opłatą za mieszknie, autobusy, jedzenie i całą resztą). Nawet sama pani Garonett była zdziwiona rachunkiem, który przyszło jej płacić. A płaciła go czekiem…
– Pierwszy raz widzę jak ktoś płaci czekiem – zwróciłem się do Ani.
– Na prawdę? Pierwszy raz widzisz czek?
– Na żywo pierwszy raz. Dotychczas tylko na filmach.
– Tutaj czek jest bardzo popularny. Wszyscy nim płacą. Kartą niewiele osób płaci. Po czeku najpopularniejsza jest gotówka.
***
Obiad się skończył i tym samym zaczęło się zwiedzanie miasta Saint Raphael. Parę lat temu już tutaj byłem, ale nic poza katedrą z tego miasta nie pamiętam.
A kadedra jest całkiem całkiem. Z zewnątrz wygląda na schludną i bogato zdobioną, natomiast w środku panuje modernistyczna pustka. Nie ma przepychu, którego tak nie lubię w świątyniach. Są puste, rzec by się chciało prawie, że surowe ściany. Nic co mogłoby przypominać złoty sufit, czy inne kosztowności na ścianach.
Poza tym, byliśmy w muzeum archeologicznym, gdzie na wstępie porozmawialiśmy z “panem za biurkiem”. Okazuje się, że też chce mieć taką wyprawę jak ja, tylko po europie wschodniej i rowerami. Nieomieszkałem go zaprosić do siebie. Wymieniliśmy się numerami i jeszcze trochę porozmawialiśmy. Rozmowa oczywiście była prowadzona przez Iwonę, która tłumaczyła mi wszystko.
W muzeum znajdowały się rzeczy od początków istnienia człowieka, przez wielkie statki (a właściwie kotwice) Imperium Rzymskiego aż po eksponaty typu puszka po coli oznaczone jako przyszły artefakt.
Wszedłem również na wieżę pooglądać panoramę okolicy, ale muszę przyznać, że panorama bez szału. Chcąc zejść z wieży nie umiałem znaleźć klamki z drzwi. Nieprzyzwyczajony do starych technologii musiałem poświęcić chwilkę na zauważenie, że pewna zapadka otwiera “zamek” i działa jak przyciśnięta klamka.
Później zobaczyłem pomnik Świętego Rafała, który znajduje się w całkiem ładnym parku.
Po tym wszystkim poszliśmy do samochodu, który był zaparkowany u pani Garonett. W drodze zerwałem sobie i Ani figi rosnące na przydrożnym drzewie. To był mój pierwszy raz i muszę przyznać, że figi są całkiem smaczne. Coś jak śliwka…
Niestety pani Garonett gdzieś zapodziała klucze, co sprawiło nam pewne trudności z wyjechaniem z prywatnego parkingu, ale suma sumarum otworzyła nam drzwi sąsiadka. Przy tej okazji dostaliśmy od pani Garonett moje ulubione Panache.
Tego dnia czekała mnie jeszcze jedna przygoda. Przygoda z Kubanką, do której pojechaliśmy niedługo po przyjeździe z St. Raphael. Kubanka mieszka w wynajętym domu niedaleko Iwony. Oczywiście basen z widokiem na morze jest w cenie. Chociaż nie… właściciele nawalili bardzo dużo chloru do basenu i powiedzieli, że nikt nie może tam pływać. Trochę dziwne to z ich strony bo i tak nikt z tego nie korzysta, ale cóż poradzić.
Na odchodne Kubanka dodała:
– Jak będziesz na Kubie to daj znać. Poślę ci adres rodziny. Ale pamiętaj, tam przpływa mało jachtów, ponieważ trzeba mieć specjalne pozwolenie. To socjalistyczny kraj…
Leave a comment