#24 Podsumowanie dotychczasowej podróży

W końcu znalazłem się na drugiej stronie kuli ziemskiej. Teraz śladami wielkich odkrywców zamierzam ruszyć eksplorować ogromne połacie Ameryki Południowej i Środkowej. Zanim to jednak nastąpi muszę jakoś wydostać się z Saint Martin, ale o tym na końcu. Najpierw chciałbym podsumować całą tą wyprawę od początku. (Tak. Wiem. Jeszcze się przecież nie skończyła i jeszcze z pół roku potrwa, ale tutaj zebrałem wszystkie porejsowe przemyślenia.)

CEL

Moim głównym celem jest zwiedzenie Ameryki Południowej i Środkowej, poznanie tamtejszej kultury. Dodatkowo chciałbym się nauczyć choć trochę rozmawiać po hiszpańsku (a jak wiadomo, najlepiej człowiekowi idzie nauka gdy nie ma innego wyboru). Pomniejszym wyzwaniem jakie sobie obrałem było pokazanie, że można radzić sobie z niemalże zerowym budżetem na starcie, dlatego zapakowałem 25 euro, 20 dolarów i 25 złotych do portfela i ruszyłem z plecakiem spełniać marzenia. (Dla ciekawskich dodam, że mam pieniądze na czarną godzinę, ale one leżą bezpiecznie zakamuflowane i nie mam zamiaru ich ruszyć chyba, że zachoruję lub będę musiał nagle wracać do domu czy uciekać dokądkolwiek.)

JACHTOSTOP

Stali bywalcy znają tę historię na wylot ale dla nowych czytelników przyda się takie zebranie wszystkiego do kupy. Przebijanie się przez tony tekstu Z poprzednich wpisów może być wykańczające. Szczególnie jeśli kogoś interesuje tylko jachtostop. Dodam tylko, że wszystkie propozycje tu wymienione były darmowe. Było ich 5, z czego 4 w moje strony, więc nikt nie może powiedzieć, że szczęśliwie raz się zdarzyło.
Z łapaniem łódek przed sezonem nie miałem najmniejszych problemów. Pierwsza propozycja płynięcia do Gdańska znalazła się po dwóch dniach od przybycia na Gibraltar (ostatni tydzień sierpnia). Wypływali “za dwie godziny”, więc miałem niewiele czasu do namysłu. Nie zdecydowałem się na to, jednak gdybym się zdecydował wysiadłbym w Lizbonie i wrócił autostopem na Gibraltar.
Po kolejnych dwóch dniach znalazłem łódź, która chciała mnie wziąć na Kanary. Najpierw wyjazd opóźniała poczta, później brak komunikacji między nowo zainstalowanym systemem a resztą urządzeń, później serwis silnika, wiatry i… ostatecznie choroba żony Kapitana, przez którą nie byli pewni czy uda im się opuścić Gibraltar (a przynajmniej opuścić ich łodzią i to w stronę Kanarów). To, po 4 tygodniach od zaokrętowania się na łodzi, zmusiło mnie do poszukania nowej łodzi.
Znalazły się dwie: jedna to sąsiednia łódź należąca do niemców. Wypływali następnego ranka i nie mieli przeszkód, żeby mnie wziąć. Druga opcja to e-mail od Australijczyków z informacją, że jeden członek załogi nie może z nimi płynąć więc jeśli chcę to mogę dołączyć.
Niemcy dawali mi możliwosć bardzo szybkiego wydostania się na Kanary a stamtąd prawdopodobnie złapania jakiejś łódki wypływającej już w październiku. Australijczycy jednak zaoferowali przepłynięcie Atlantyku i udział w ARC, czyli w skrócie wielkiej imprezie regatowej, która pozwala ludziom czuć się bezpieczniej żeglując przez Atlantyk.
Wybrałem tę drugą opcję i…
Po drobnych problemach technicznych z lodówką i autopilotem, opóźniających nasz start w ARC, kapitan uznał, że ta łódź jest dla niego za duża i ją sprzedaje, tym samym nie płynie przez Atlantyk.
Jestem człowiekiem, który generalnie jest zadowolony z życia i do takich spraw podchodzę na zasadzie “na pewno czemuś to służyło”. Na przykład: podszkoliłem angielski, nauczyłem się być w obcej kulturze, nauczyłem się wielu innych drobnych rzeczy, poznałem wielu wspaniałych ludzi ale…
Jest mi trochę szkoda czasu, który przesiedziałem czekając na dzień wypłynięcia. Może to dlatego, że jestem już żądny przygód, autostopu a siedzenie praktycznie w miejscu i oczekiwanie raczej nie pozwalało na wielkie przygody. Myślę, że każdy poczulby się podobnie widząc wielu znajomych, którzy pokonali te trasę raz dwa. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Szczęśliwie dwa tygodnie później miałem kolejną łódź. Była to łódź, którą trzeba było przeprowadzić przez Atlantyk na Karaiby. Dostaliśmy po 150 euro na głowę na jedzenie, przygotowaliśmy łódź i popłynęliśmy. (Zapłaciliśmy 120 euro za jedzenie więc 30 euro zostało w mojej kieszeni.)

JAK SIĘ CZUJĘ?
Czuję się doskonale. Stąpam po “Nowym Świecie”. Trochę mi żal, że nie miałem okazji doświadczyć świąt Bożego Narodzenia w obcej kulturze, do tego nie wiem czy zdążę do Patagonii zanim zrobi się tam na prawdę zimno, ale jak już wyżej wspomniałem, co moje to moje i zamiast narzekać cieszę się, że ruszyłem dalej i jestem bliżej niż dalej. Sama podróż jest świetna, a ludzie których się spotyka dodają jej uroku.

CO DALEJ?
Dalej zamierzam poszukać dorywczej pracy na jakieś dwa tygodnie, za część tych pieniędzy kupić bilet lotniczy na ląd (obojętnie gdzie, byle tanio a z tanio może być problem) i kontynuować podróż. Chciałbym po drodze zahaczyć o Dominikę, ale to mi się raczej nie uda. (Jachtostopu raczej już nie będę używał, jak było w pierwszym zamyśle, bo zajmie mi to za dużo czasu, choć kto wie…?)
Te pieniądze przydadzą mi się też na “wejściówki” lub “wyjściówki” z i do niektórych krajów (wiz nie potrzeba ale czasem trzeba uiścić opłatę za wjazd lub wyjazd z kraju) oraz na jakieś parki narodowe czy chociażby jedzenie na drogę. Jestem niemalże pewny, że z tym ostatnim nie byłoby problemu bez pieniędzy, ale czas znacznie się skurczył i chciałbym go maksymalnie wykorzystać nie martwiąc się o ewentualne dorabianie po drodze.
Wciąż rozmyślam nad skorzystaniem z workaway.info, ale to się zobaczy po drodze jak wyjdzie z czasem. Fajnie byłoby zahaczyć o stadninę koni czy jakąś szkołę wind surfingu.
Do Argentyny jeśli już uda mi się dojechać to raczej na północ, gdyż na południu w czasie kiedy bym tam dojechał będzie pizgawica (chyba, że kupię samolot z Karaibów w tamte rejony lub do południowej Brazylii ale z tego co się zorientowałem to by kosztowało fortunę). To kolejna rzecz, która stoi pod znakiem zapytania i z którą nie jest mi dobrze ale! To przecież nie jedyna taka wyprawa, co nie? Żądny przygód z pewnością jeszcze wrócę w miejsca, do których nie uda mi się dotrzeć. Z resztą… nie ma co martwić się na zapas.
A i byłbym zapomniał. Zmienię nieco charakter bloga. Już nie będę opisywał wszystkiego dzień po dniu. Nie będę też opisywał wszystkiego co drugi dzień czy co tydzień. Po prostu ograniczę się z pisaniem, z nadzieją, że w przyszłości powstanie książka. W międzyczasie będę wrzucał krótkie wpisy na fanpagea na fb czy też tutaj, ale to już nie będzie to samo.

Ponarzekałem i od razu mi lepiej. Tymczasem zmykam zajmować się przygodą, bo nie mogę spędzić całego dnia na pisaniu posta!

Do zobaczenia gdzieś w drodze.

Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *