#22 Wyższy poziom łapania jachtostopu (26.11 – 9.12.16)

Sobota (26.11.16)
Uczucie, gdy znika jedna karteczka do wyrywania z Twojego ogłoszenia jest nieocenione. Problem pojawia się, gdy nikt nie dzwoni. Chodziłem z kartonem „Doświadczony i certyfikowany załogant”. Poza spotkaniem Francuza, który powiadomił mnie, że naprawa autopilota u niego się przedłuża, nie działo się nic szczególnego.

Niedziela (27.11.16)
Do kolekcji „zastanowię się czy cię wezmę” doszła jeszcze jedna łódka. Nie była to łódka z zerwanej karteczki poprzedniego dnia. Była to łódka osoby zainteresowanej kupnem Capo Di Fory. Łódka z zerwanej karteczki nie pojawiła się i nigdy nie pojawi – okazało się, że Norweszka, chcąc mnie polecać zerwała jedną, by mieć do mnie kontakt.
Będąc na mszy słyszałem pewną piosenkę i nie umiałem się nadziwić. Słuchałem ale nie chciałem w to uwierzyć. Była śpiewana piosenka Boba Dylana – Blowin in the wind. Oczywiście w wersji hiszpańskiej. Następnie wraz ze Zbyszkiem połączyliśmy nasze siły by zacząć szukać łodzi.

Poniedziałek (28.11.16)
Wziąłem ponton i popłynęliśmy na kotwicowisko popytać łódki. Jeden katamaran przywitał nas salwą śmiechu a następnie powiedział, że będzie w Sailor Barze około 14/15. Nie pojawił się, za to gdy wieść się rozniosła pojawiło się pełno jachtostopowiczy. Pełno. Połowa resetauracji była wypełniona jachtostopowiczami. Do tego jedna grupka grała na gitarach i flecie. Cała restauracja była pełna podziwu co wyrażała gromkimi brawami.

Wtorek (29.11.16)
Ludzi wciąż przybywało w tym i Polaków. Jedni jako konkurencja a inni szukali podwózki na wyspę obok. Co zabawne podróżujący na wyspę obok są małżeństwem a wyglądają jak brat i siostra. Podobno cały czas o tym słyszą. Jest to kolejne, już 4 małżeństwo spotkane podczas tej podróży, które wzięło ślub i ruszyło w podróż życia.
Przybywały też jachty. Tego poranka pojawiło się 6 nowych, które czekały na miejsce w marinie. Oczywiście wszyscy byli pełni.
Marnując czas w Sailor Barze zauważyłem, że znajomy udostępnił wiadomość swojego kolegi odnośnie jachtu, który trzeba dostarczyć z Wysp Kanaryjskich na Karaiby. Od razu ruszyliśmy szukać po jachtostopowiczach doświadczonych ludzi z papierami. Okazuje się, że wcale nie ma nas tak wielu. Jest kobieta z dużym doświadczeniem, ale z za małym papierkiem (RYA competent crew). Są dwie osoby (w tym ja) z dobrym papierkiem ale za małym doświadczeniem. Są też 2 osoby z ogromnym doświadczeniem, ale bez papierków.
Po chwili znaleźliśmy ogłoszenie Yoava, który ma wystarczające doświadczenie i papierek. Jest z Izraela i w tym czasie przeniósł się na Teneryfę bo tutaj konkurencja rośnie, a łódek chętnych do zabierania brak. Zaczęliśmy ustalać z nim szczegóły.
Przy tej okazji pojawił się nowy jachtostopowicz. Pozwólcie, że poświęcę mu parę zdań. Jest to Francuz, pochodzenia Portugalskiego. Był rok z Polsce i uwielbia nasz kraj. Uwielbia do tego stopnia, że mówi tak dobrze po polsku, że nigdy bym go nie nazwał obcokrajowcem. Swój chłop. Robi mniej błędów językowych niż ja!
W międzyczasie koleżanka znalazła innego kapitana, który miał bardzo dobre papiery i bardzo duże doświadczenie. On był na wygranej pozycji. Poszedł zwiedzać jacht i byliśmy prawie pewni, że dostanie kontrakt. Nie byliśmy za to pewni czy nas weźmie. Wykorzystaliśmy okazję i przeprowadziliśmy z nim krótką rozmowę. Wymieniliśmy się kontaktami i…

Środa (30.11.16)
Dostaliśmy maila z informacją, że nie dostał kontraktu. Z jednej strony nas to ucieszyło, bo to nie był nasz człowiek. Nie dostał kontraktu ponieważ zażyczył sobie za dużo. Powiedział mi, że 3000euro, co za taką trasę nie jest wygórowaną ceną. Szczególnie jeśli jacht trzeba przeprowadzić „tak szybko jak to możliwe”. Ale trudno dogadywaliśmy się cały czas z Yoavem, z którym wciąż były prowadzone rozmowy.
Wieczorem na zakończenie konwersacji, Zbyszek napisał „Stresujące jest to oczekiwanie”, na co on odpisał „Hakuna matata” i w takim nastroju zakończyliśmy ten dzień.

img_20161126_144337145

Czwartek (1.12.16)
I… następny. Ale tylko do czasu. Firmie nie podobało się doświadczenie Yoava. Przeprowadzał nie jedną łódź z Grecji do Izraela, wiele pływał po innych wodach ale nigdy nie był skipperem na przekraczaniu Atlantyku. To był klucz.

Piątek (2.12.16)
Nie mając co ze sobą zrobić chcieliśmy pójść gdzieś i zmarnować ten dzień. W momencie podjęcia decyzji usłyszeliśmy głos z superjachtu stojącego obok Capo Di Fory:
– Jak to dobrze słyszeć polskie głosy. Dorota jestem.
Dorota od paru lat pracuje na wielkich i odpicowanych jachtach. Na żeglowaniu się nie zna ale zna się na gotowaniu.
Zaprowadziliśmy ją do najbliższego supermarketu i dowiedzieliśmy się jak działa życie bogacza. Nie kupuje się białych serwetek. Muszą być czerwone. Ręczniczki w kwiatki też nie wchodzą w grę. Woda tylko w specjalnej butelce bo inne nie są premium. Hiperdino okazał się być zatem złym wyborem. Wzięliśmy taksówkę do Carrefoura. Tam zrobiliśmy ogromne zakupy i pomogliśmy je zanieść na jacht. Na koniec zostaliśmy poczęstowani 20 eurami, których nie wzięliśmy (choć przydało by mi się bo to 1/5 z tego co mi zostało – resztę zużyłem będąc pewnym, że płynę z Capo Di Forą). Ale pomoc to pomoc. Za takie rzeczy nie bierze się pieniędzy, szczególnie jak ktoś chce dać ze swoich pieniędzy a nie jachtowych przeznaczonych na takie dostawy.
Gdy my chodziliśmy po Carrefourze, firma ponownie wystawiła ogłoszenie, że pobrzebuje skippera tak szybko jak to tylko możliwe.
Znaleźliśmy Bartka, Polaka. Ale gdy wróciliśmy ze sklepu okazało się, że firma znalazła już Francuza.

Nowy zalogant poturbowany przez kota.
Nowy zalogant poturbowany przez kota.

Sobota (3.12.16)
Z rana dostaliśmy maila, że jeśli chcemy dołączyć do załogi nie zarabiając za tę deliwerkę to mamy odesłać maila zwrotnego z akceptacją warunków. Więcej informacji mieliśmy dostać w poniedziałek lub wtorek, gdy kupią bilety dla Francuza. Odczytaliśmy go po zamknięciu biura. Ja napisałem, że akceptuję, ale Zbyszek napisał, że akceptuje, lecz pewniej czułby się z Bartkiem.
Czując się lekko osłabiony chciałem kupić tabletki z witaminą C. Okazuje się, że tutaj za 12 tabletek trzeba zapłacić 5 euro. Zrezygnowałem z kupna. Zbyszek wpadł na nieco lepszy pomysł i za 2 euracze kupił 4 kilo witaminy C w postaci pomarańczy.

Wyciąganie karty do toalet z dna mariny (siatka na ryby, bosak i miotła)
Wyciąganie karty do toalet z dna mariny (siatka na ryby, bosak i miotła)

Niedziela (4.12.16)
Niedziela była dniem lenia. Nie szukaliśmy jachtu w nadziei, że następnego dnia dostaniemy instrukcje od firmy czarterowej. Ja robiłem pranie, leżałem na plaży, pakowałem plecak i inne takie drobne czynności.
Wieczorem poszliśmy ze Zbyszkiem na pizzę celebrować złapanie jachtu. Właściwie to wciąż byliśmy w stresie przez kilka następnych dni, ponieważ nie mieliśmy pewności czy nowy kapitan nas zaakceptuje.

 

Poniedziałek (5.12.16)
Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że rozmowy z Bartkiem trwają. I to by było na tyle. Cały dzień przebiegał w atmosferze stresowania się.
Zabijając czas poskładałem ponton, a zaraz po złożeniu dostałem informację od Bartka, że o 16 zwiedzamy jacht.
Okazało się, że na jachcie nie ma jedzenia, a firma rozmawiając z Bartkiem odpowiedziała „załoga zgodziła się jechać za darmo więc oni muszą kupić”. Trochę nas to zdemotywowało, ale zadzwoniłem do nich i grzecznie powiedziałem, że coś tu jest nie halo. Tak na dobrą sprawę powinni nam jeszcze zapłacić za przeprowadzenie tego jachtu. Zgodzili się dać 150 euro na głowę na jedzenie. Uznałem, że to całkiem dobry deal o ile kapitan nie ma miękkiego podniebienia (a Bartek nie miał).
Sam katamaran wydawał się luksusowy w środku. (Choć na zewnątrz ocieka rdzą. Poprzednia ekipa wyczarterowała go na 6 miesięcy i chyba ani razu go nie umyli.)
Bartek chciał też wziąć jeszcze jednego załoganta. My mieliśmy się zastanowić kto to może być. Nie jest to łatwe zadanie, ale szukaliśmy kogoś z papierami i doświadczeniem, a tych, jak już wspominałem nie jest tu za dużo.

Wtorek (6.12.16)
Parę dni wcześniej miałem rozmowę z Peterem (kapitanem Capo Di Fory), że mogę zostać do piątku u nich na łodzi, ponieważ później będą przygotowywać łódź do sprzedaży. Tego mikołajowego ranka przy śniadaniu Bernie zaczęła rozmowę:
– Będę bezpośrednia. Chciałabym powrócić do swojej rodziny.
Zagotowało się we mnie. Jak najbardziej rozumiem, że siedzenie u kogoś 10 tygodni to bardzo długi czas, ale to przez ich prozaiczną decyzję muszę teraz szukać nowej łodzi i marnować kolejne tygodnie w Europie. Pamiętam słowa Petera jak dziś, śmiejącego się z innego czarterowego jachtu, który mógłby mnie wziąć przez Atlantyk „My nie jesteśmy łodzią czarterową. U nas nikt nie wykupi miejsca, zrzucając cię z pokładu. Z nami popłyniesz na Karaiby. Masz to jak banku.”. Wiem na 99%, że biorąc Niemców, którzy wypływali następnego dnia, gdy podjąłem decyzję o wejściu na pokład Capo Di Fory, znalazłbym inne jachty, dzięki którym byłbym już na drugim końcu świata. Jak najbardziej cieszę się, że mogłem przez ten czas żyć u nich prawie za darmo. Rozumiem też, że zabierałem im przestrzeń życiową i też nie chciało mi się tam już siedzieć, ale umówiłem się z Peterem, że spadam w piątek, po czym usłyszałem od Bernie, która najwidoczniej z nim nie pogadała, że wolałaby, żeby mnie już tam nie było.
Odpowiedziałem, że dziś spakuję plecak i się wyniosę. Peter powiedział, że tak jak się umawialiśmy mogę zostać do piątku. Szczerze powiedziawszy mi też znudziło się życie na tym jachcie, bo z każdym dniem zwłoki i straty motywacji na znalezienie jachtu rosła we mnie złość. Tak wiem. Jestem burakiem. Na ogół zadowolonym z życia burakiem, ale czasem ciężko jest powstrzymać machinę złości z popsucia planów. Podsumowując całe to zajście: Takie są uroki podróży i to najlepiej pokazuje, że „jutro wypływamy” wcale nie znaczy u żeglarza jutra.
Wysprzątałem więc moją kajutę i łazienkę i czekałem na informacje od Bartka, siedząc na łóżku. Musiałem emanować emocjami gdyż tego dnia parę osób zapytało mnie czy wszystko u mnie w porządku (w tym Bernie).
Kolejną dobijającą informacją była strata naszego Skippera. Rozmowy z nim trwały, ale firma próbowała ugrać swoje, mieszając w umowie (mimo wcześniejszych jasnych warunków postawionych przez Bartka). Od tego czasu nie byliśmy pewni naszych miejsc. Francuski skipper może chcieć tylko francuzów na pokładzie (a taką informację dostaliśmy gdy po raz pierwszy o nim usłyszeliśmy). Dlatego mimo porozumienia z firmą nie byliśmy pewni naszych miejsc. Tutaj jest wielu francuzów, którzy mogą wskoczyć na nasze miejsce. Na szczęście świat jachtostopowiczów nie powinien wygryźć nas z tego miejsca (ze względu na zwykłą kulturę). Ale tego nigdy nie można być pewnym.
***
Po zjedzeniu obiadu pożegnałem się z nimi. Mimo usilnych propozycji, żebym został do piątku pożegnałem się i wyszedłem do hotelu plaza.
W moim nowym hotelu jest własny basen z prywatną plażą, własny pokój, dobre wi-fi, prysznice i toalety. Jedynie w nocy czasami jest zimno, ale to nie jest problem.
Hotel Plaża to bardzo dobry hotel…
Była nawet domówka! A właściwie hotelówka.

Hotel Plaza
Hotel Plaza

Środa (7.12.16)
Nasz dzień polegał na byczeniu się na hamaku i pójściu do restauracji na bardzo tanią jak na te warunki pizze: 3 euro za pizze z dwoma składnikami.

I jeszcze takie piękne poranki.
I jeszcze takie piękne poranki. 
Zaawansowana sztuka na plaży.
Zaawansowana sztuka na plaży. 
I jeszcze raz poranki. Tym razem z namalowanymi chmurami przez akwarele...
I jeszcze raz poranki. Tym razem z namalowanymi chmurami przez akwarele…

Czwartek, Piątek (8-9.12.16)
Hamaking, plazing i smazing przez cały dzień. Może z małą przerwa na pizze za 3 euro.
Dostaliśmy też maila z informacją ze nowy kapitan przyleci w sobote.
Piątkowego wieczoru była bebnowa posiadowka na plaży…
I oczekiwanie na telefon od nowego kapitana, który miał przyjechać następnego dnia.

Leave a comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *