#21 (20.11-25.11.16) Do trzech razy sztuka

Niedziela (20.11.16)

Niedzielny poranek spędziliśmy na oglądaniu z żalem w oczach jak odpływają łódki w stronę Karaibów. Musieliśmy wyglądać na najbardziej odprężoną załogę. Siedzieliśmy w kokpicie oglądając te wszystkie pochody i ludzi gramolących się na swoich łodziach. Każdy miał coś do zrobienia. Ostatnie szlify przed wypłynięciem. A my.. my siedzieliśmy.

Albo staliśmy na dziobie machając do oddalających się znajomych. W pewnym momencie jedna z wielkich łodzi wystrzeliła jak z procy na drugi koniec mariny. Zdawała się nie mieć hamulca. Po prostu pędziła w stronę stojących łódek jakby chciała siać spustoszenie. Nagle się zatrzymała. Zaczęła cofać ale i tu zdawała się mieć problemy. Nie skręcała tylko płynęła prosto na nas. Kręciła się wiele razy tam i z powrotem, aż w końcu została odholowana na stację benzynową przez marinową motorówkę. Tam chwilę postała po czym w pełni sprawna znikła nam z pola widzenia.

A my staliśmy z żalem w oczach. W takiej smutnej zadumie minął cały dzień. Wszyscy oczekiwali następnego dnia.

 

Poniedziałek (21.11.16)

Czekaliśmy na specjalistę, który miał zjawić się z samego rana. Sprawa z lodówką była niepewna. Albo naprawa mogła zająć godzinę (wymiana jednego elementu), albo mogła zająć cały dzień. W czas oczekiwania postanowiłem, że wymienię wszystkie euro na dolary. W kantorze okazało się, że ktoś tego dnia wykupił wszystkie dolary. Innego kantoru nie było w okolicy, a ludzie kierowali do banków. Banki oczywiście pytały czy mam u nich konto, a potem sprawa była już jasna: nie ma takiej możliwości.

Kupiłem też linkę i haczyki na ryby, żeby mieć co jeść na Karaibach po czym wróciłem na łódź. Tam zastałem Briana, który montował siatkę, by dzieciaki nie wyleciały za rufę.  Pomogłem mu, co zajęło nam kilka godzin.

Zrozpaczeni oczekiwaliśmy hiszpańskiego serwisanta, który się nie pojawiał. Pojawił się inny. Powiedział, że lodówka nie jest typową lodówką na łodziach. Jest to system wykorzystywany w małych pokojach chłodniczych. On mógłby to zrobić, ale jest z drugiego końca wyspy co zajmie mu zbyt dużo czasu. Zaproponował, że poszuka kogoś innego.

Mój kapitan słysząc to ubrał polar i poszedł do sklepu. Wrócił z domową lodówką.

 

Wtorek (22.11.16)

Następnego dnia była montowana. Po zamontowaniu pozostało nam tylko czekać na następny dzień by wypłynąć… Ja oczekiwałem w biurze mariny. Przypominało mi to moją kochaną ojczyznę. Stałem w kolejce 3 godziny. Dokładnie tak jak w polskich szpitalach. Zapoznałem się z polskim kapitanem na emeryturze, który spóźnił się na swój numerek (nie było przerwy na lunch więc przeleciało). Zaproponowałem, że może iść ze mną do „okienka” załatwić swoją sprawę.

Wieczorem, wraz z załogą poszliśmy na obiad do restauracji, po którym zjedliśmy nietypowe i bardzo pyszne lody.

 

Środa (23.11.16)

Wielki dzień szykowania się do wypłynięcia. Około godziny drugiej ruszyliśmy w stronę Karaibów. Wiatr wiał z siłą około 20 węzłów. Rzygliwa fala dawała się we znaki. Doganialiśmy Fryderyka Chopina (polski żaglowiec ze szkoły pod żaglami). Gdy już przygotowywałem się do zrobienia zdjęcia kapitan postanowił odpalić autopilota.

Nie działał. Czy to problem? Nie. Wielu ludzi pływa bez niego i mają się dobrze. Mimo to kapitan zadecydował, że wracamy naprawić usterkę. Usterka wynikła z aktualizowania oprogramowania parę dni wcześniej. Autopilot dodawał do wszystkiego 360 stopni przez co koło kręciło się jak głupie w jedną stronę.

Halsowanie szło w miarę sprawnie, bo osiągaliśmy 9 węzłów w bajdewindzie. Dziady przelewały się przez pokład i muszę przyznać, że miałem świetną zabawę. Brian też bawił się dobrze. Niestety musiało to dać kapitanowi do myślenia.

 

Czwartek (24.11.16)

Rano zadzwonił do serwisanta i rozwiązał problem. Byłem pełen nadziei, że popłyniemy. Siadłem w kokpicie i słyszę:

– Patryk, nie płyniemy na Karaiby. Kupujemy mniejszy katamaran a tą łódź sprzedajemy. Doceniamy, że nam pomagałeś i jest nam przykro, że straciłeś ten czas, ale ta łódź jest za duża dla nas dwóch. Możesz z nami mieszkać do czasu aż coś znajdziesz. Nie musisz iść na plażę i spać w namiocie.

Nie wiem czemu ale od razu mu uwierzyłem. Gdyby powiedział to tydzień wcześniej to bym go wyśmiał, ale tego dnia nawet przez myśl mi nie przeszło, że może żartować.

– Rozczarowany? – zapytał Brian.
– Życie – odpowiedziałem gapiąc się w nicość.
– Bardzo dobre podejście – skomentowała Bernie.

Brian wiedział co ja czuję i ja wiedziałem co czuje Brian. Obaj byliśmy zawiedzeni decyzją kapitana. Dla niego oznaczało to powrót do Cowes i ratowanie jego biznesu, który ktoś właśnie rujnował przez niedopatrzenia, a dla mnie szukanie nowej łodzi. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Sporo jachtostopowiczów (choć wielu z nich znikło wraz ze startem ARC) i do tego deliwerki, które już są na Karaibach by łapać świąteczny sezon. Mało kto teraz będzie chciał wziąć mnie za darmo, a zrzutka na jedzenie będzie dla mnie za droga.

Mimo to zebrałem się w sobie i rozpocząłem poszukiwania. Po ich zakończeniu Brian zaprosił nas na obiad i… wykończył mnie tym obiadem. Nie miałem miejsca nawet na deser. Po prostu obżarłem się jak świnia i nie umiałem wcisnąć wszystkiego. Porcje były wyjątkowo duże.

Przy obiedzie rozdałem im też prezenty w ramach podziękowania za przygodę. Wszyscy wyglądali na zadowolonych. Szczególnie kapitan, gdy wręczyłem mu Sobieskiego.

 

Piątek (25.11.16)

Kolejny dzień niepoddawania się. Pożegnałem się z Brianem, który ruszył na swój samolot i poszedłem przed siebie. Pierwszy był ogromny żaglowiec, który ma opłaconą profesjonalną załogę. Niestety są pełni. Ruszyłem dalej na poszukiwania.

– Według mnie jesteś numerem jeden tutaj – powiedziała Norweszka, która właśnie przypłynęła z Karaibów – wszyscy wyglądają jak hipisi, albo chodzą brudni. Sama lubię hipisów ale nie wzięlibyśmy nikogo takiego na swoją łódź. Kapitanowie wiedzą, że żeglarstwo to nie zabawa i szukają poważnych i czystych osób.

Miło słyszeć takie rzeczy, ale to nie pomaga. W każdym razie wskazali mi łódź obok, która płynie na Karaiby w najbliższych dniach. I… może mnie wezmą! Tylko naprawią autopilota (pomaga im mąż owej norweszki). Jedyny problem może być z pieniędzmi… wszakże nie mogę im dać więcej niż mam, a mam mało.  Śmiesznie mało jak na kontrybucję.

Ktoś nakierował mnie na kolejny wielki żaglowiec. Wziąłem więc i rozpakowałem motorówkę z naszej łodzi. Niestety spóźniłem się. Już są pełni. Porozmawiałem też z polskimi znajomymi poznanymi jakiś czas temu. Mają zakotwiczoną tam łódź i kontakty. Gdy będzie płynęła jakaś deliwerka to dadzą mi znać. Poza tym lipa. Wszyscy pełni i nikogo nie potrzebują.

Wieczorem poznałem nowych jachtostopowiczów, których mało nie jest. Na koniec siadłem sobie na schodach do mariny z moją karteczką. Jakieś zainteresowanie było, ale tylko na zasadzie „dobry pomysł!’.

Gdy wróciłem chciałem wypróbować mój sprzęt do łowienia ryb (czyli linkę, butelkę, podkładki i haczyk). Ledwo co się rozłożyłem a już zobaczyłem wpływającą łódź do mariny. Nie przepuściłem okazji i pomogłem im zacumować pytając przy tym czy nie potrzebują załogi. Okazało się, że może będą potrzebować ale najpierw muszą naprawić bom (belka trzymająca żagiel od spodu).

Na koniec dnia postanowiłem się przejść do mariny przy centrum handlowym El Muelle. Zwykle s ą tam ekskluzywne jachty. Nie ma ich sporo. Tego dnia były tylko trzy, ale bywa, że nie ma tam żadnego. W każdym razie nie zapytałem ich.. zrezygnowałem. W zamian za to wracając pomogłem sąsiadom z ogromnego katamaranu w przenoszeniu zakupów.

– Poczekaj dam ci coś – powiedział kapitan.
– A mi nic nie trzeba. To taka sąsiedzka przysługa – odpowiedziałem zmieszany.
– Musisz coś dostać za pomoc.

Mój budżet zwiększył się o 5 euro.

Do podsumowania dnia muszę dodać, że mogę płynąć 5 grudnia na Wyspy Zielonego Przylądka ze znajomymi spotkanymi 3 miesiące temu na Gibraltarze.

***

Mimo fatalnej sytuacji, w której się znajduję tego dnia dopisywał mi świetny humor. Nie jest najgorzej, ale strata 3 miesięcy daje się odczuć. Nawet gdy miałem okazję żyć za darmo w tym czasie na łodziach.

W tej sytuacji pomaga mi mój kapitan, który też szuka dla mnie łodzi. Pyta okolicznych kapitanów czy mnie nie wezmą. Nawet znalazł mi jedną ale oni płyną 10 stycznia z Teneryfy w regatach dla rodzin. Niestety 10 stycznia to już o wiele za późno dla mnie. Z resztą sam znalazłem inną łódź, która bierze udział w tych regatach. Mimo to staram się dotrzeć tam wcześniej…

Czy mi się uda? Zobaczymy. Grunt to się nie poddawać i iść przed siebie z podniesioną głową.

One thought on “#21 (20.11-25.11.16) Do trzech razy sztuka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *